Jeśli chcesz nadal czytać najnowsze posty na tym blogu, dodaj się ponownie do obserwatorów (najpierw usuń siebie, potem dodaj). Zmieniłam jakiś czas temu adres bloga, dlatego teraz moje ostatnio dodane posty wyświetlają się tylko tym, którzy dodali się do obserwatorów po tej zmianie. Będę bardzo wdzięczna, jeśli jeszcze tu wrócisz. :)

piątek, 26 lipca 2013

Samorealizacja matką sukcesu

Już od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad urozmaiceniem postów na moim blogu. Ostatnio mieliście okazję czytać tylko recenzje, co musiało być dosyć monotonne, dlatego postanowiłam, że wprowadzę nowy cykl na bloga, dotyczący właśnie 

SAMOREALIZACJI

Pewnie większości z Was to pojęcie kojarzy się z realizacją marzeń, wykorzystywaniem swojego potencjału i ulepszaniem swojej osoby. To prawda, rzeczywiście o to w tym chodzi, chociaż ja mam jeszcze swoje własne uzupełnienie tej definicji. Samorealizacja jest według mnie nie tylko działaniem dla uszczęśliwienia samego siebie, ale również innych ludzi. Podam tutaj dosyć banalny przykład: jakaś osoba dąży do pozbycia się lenistwa, kiedy osiąga zamierzony cel, ułatwia życie także swoim bliskim, bo ci nie muszą już długo czekać aż w końcu wspomniana osoba zrobi to, o co została poproszona. Drugi przykład to wolontariat, który moim zdaniem jest bardzo związany z samorealizacją. Bezinteresowna pomoc czyni nas lepszymi ludźmi, a tym, którym pomagamy sprawia radość.

środa, 24 lipca 2013

Kłamczucha - Małgorzata Musierowicz

Tytuł: „Kłamczucha”
Autor: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo: Akapit Press
Stron: 220

Kłamstwo ma krótkie nogi – chyba każdy zna to przysłowie. Pewnie zdarzało się nam powiedzieć komuś coś niezgodnego z prawdą, a potem czerwienić się jak piwonia, gdy ta osoba odkryła kłamstwo. I jeden raz pewnie nam wystarczył, by po raz drugi nie stosować tej metody.

Aniela Kowalik poznaje w swoim rodzinnym mieście, Łebie, Pawła, który przyjechał tu na wakacje. Dziewczyna od razu się w nim zadurza, jednak nie może nacieszyć się nim zbyt długo, bo chłopak musi już wracać do Poznania. Nastolatka nie może przestać myśleć o Pawełku, więc decyduje się przeprowadzić do stolicy Wielkopolski i zamieszkać z rodziną i zacząć naukę w liceum na profilu poligraficznym.

Już po raz drugi pani Musierowicz ujęła mnie swoim lekkim i swobodnym piórem, dzięki któremu lektura była bardzo przyjemna. Zabawne epizody, których dostarczały bliźnięta Romcia i Tomcio, wzbogacały humorystycznie całą akcję oraz były świetną odskocznią od wszędobylskich kłopotów miłosnych Anieli. Nie to żebym coś do niej miała, ale czasami te jej rozterki były denerwujące.

Sam charakter głównej bohaterki był jednak dosyć ciekawy, bo dziewczyna łatwo wybuchała, była inteligentna i świetnie umiała grać; słowem – dobra z niej aktorka. I to chyba właśnie ten fakt sprawił, że aż tak łatwo przychodziło jej okłamanie innych. Z pozostałych bohaterów najbardziej spodobali mi się Romcia i Tomcio, mieli niebywałe umiejętności wpadania w tarapaty oraz Mamert i Tosia, rodzice bliźniąt. Nie polubiłam jednak Roberta, bo skakał za tą Anielą jak piesek, a Pawełek – jakoś nie mam o nim zdania, ale pod koniec książki trochę mi było go żal. W tej części nie zabrakło też postaci z Szóstej klepki, mam na myśli Hajduka, Cesię, Dankę i Dmuchawca, szkoda tylko, że mieli tylko niewielki udział w całej historii.

Większość akcji oparta jest na kolejnych kłamstwach Anieli. Są one dosyć zabawne (nie każdy przecież potrafiłby przedstawić się fałszywym nazwiskiem i imieniem takim jak Franciszka Wyrobek), jednak i tak trudno było mi uwierzyć jak można być tak zachłannym i jednocześnie głupim, żeby okłamać aż tylu ludzi, w dodatku tak życzliwych w stosunku do Kowalikówny. Na szczęście na koniec dziewczyna dostaje nauczkę i zauważa, że źle postępowała. Dzięki temu książka przybiera na wartości, bo zawiera przydatną naukę, którą bardzo łatwo można zinterpretować.

Instynkt samozachowawczy budzi się w człowieku dość późno. Obawiam się, że w tobie śpi jeszcze suseł.

„Kłamczucha” to świetna i lekka lektura na wakacje i chyba nawet w każdym okresie. Pozwala się przenieść na chwilę do PRL-u i razem z nimi przeżywać rozterki wieku młodzieńczego. Moim skromnym zdaniem była trochę gorsza od pierwszej części Jeżycjady, ale i tak nie zmienia to faktu, że na prawdę warto ją przeczytać. Polecam!

Moja ocena: 7/10

***
Nadal utrzymuje się w moim mieście brzydka pogoda. Nawet na rower nie mogę wyjść, bo strasznie mocno wieje wiatr. Ale nawet to nie przeszkodziło mi w wybraniu się na lodowisko. Było wspaniale! Wyjeździłam się po wszystkie czasy i wróciłam z obdrapanymi kostkami nóg. :D 
Dzisiaj zamierzam odwiedzić siostrę cioteczną. Jak pogoda się w końcu poprawi, pojadę na kilka dni na działkę, szkoda, że teraz jest za zimno. 
Miłego dnia!

czwartek, 18 lipca 2013

Szósta klepka - Małgorzata Musierowicz

Tytuł: „Szósta klepka”
Autor: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo: Akapit Press
Liczba stron: 188

Stworzonej przez panią Małgorzatę Musierowicz „Jeżycjady” raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. Bawiła i nadal bawi kolejne pokolenia; nawet te, które otacza zupełnie inna rzeczywistość niż wszechobecny w tej serii PRL. Do cyklu o losach mieszkańców osiedla Jeżyce próbowałam się przekonać przez kilka lat. Oczywiście z marnym skutkiem… Jednak w minione wakacje postanowiłam zrobić jeszcze jedno podejście. Tym razem zakończyło się sukcesem.

W „Szóstej klepce” poznajemy Celestynę Żak, która jest zakompleksioną nastolatką. Nie potrafi się odnaleźć w nowej klasie i nie ma chłopaka. Do tego dochodzi jeszcze Julia, jej piękna siostra, której wygląd tylko utwierdza Żakówną w przekonaniu, że jest do niczego. Przez owe problemy Cesia nie zauważa, że od jakiegoś czasu jeden z kolegów z jej klasy (według niej niegodny uwagi) chodzi za nią w drodze do szkoły. Oprócz tego domownicy nagminnie wykorzystują ją do prac domowych: sprzątania, gotowania i tym podobnych. W końcu dziewczyna bierze sprawy w swoje ręce i zaczyna decydować sama o sobie.

Od pierwszej strony książki można poczuć swoisty klimat PRL-u, kiedy to ulice były szare i takie nijakie, a przy każdym ze sklepów ustawiały się długie kolejki ludzi, którzy chcieli kupić np. mięso. Jednak wbrew pozorom nastrój powieści nie jest tak bury, jak mogłoby się wydawać. Stoi za tym emanująca ciepłem i radością rodzinka Żaków. Jest to tak sympatyczna i swojska familia, że każdy może znaleźć w niej miejsce dla siebie, nawet jeśli byłoby trochę ciasno w tym ich niedużym mieszkaniu przy ulicy Słowackiego. Żakowie to duża i niezwykle barwna gromadka: tata nazywany Żaczkiem, mama, dziadek, siostra Julia, ciocia Wiesia i kuzyn Bobcio, który nie raz rozbawił mnie swoimi pomysłami (na przykład rozpaleniem ogniska na balkonie).

Główna bohaterka, Celestyna, może i nie zachwyca osobowością – bo jak każda typowa nastolatka jęczy, że jest brzydka – ale przynajmniej można na niej zawsze polegać, ponieważ nigdy nie zostawia w potrzebie swoich bliskich. Czasami tylko, według mnie, jest zbyt potulna i za bardzo pozwala sobą rządzić. Natomiast jej przyjaciółka, Danka, to moim zdaniem chyba najbardziej irytująca postać w tej książce. Stara się być dramatyczna i udaje nieszczęśliwą artystkę, ale w rzeczywistości to zwykła histeryczka. Nie rozumiem, dlaczego Cesi tak zależy na jej przyjaźni.

Pracować nad sobą trzeba do końca życia, bo zawsze jeszcze można coś poprawić.

Pani Musierowicz przez zastosowanie lekkiego i ciekawego stylu opowiada o przygodach rodziny Żaków. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do ostatniej strony. Dzięki tej autorce przekonałam się, że polscy pisarze też potrafią stworzyć coś ciekawego. Wcześniej byłam innego zdania. Akcja nie pędziła z zawrotną szybkością, ale i tak ani razu mnie nie znudziła, czego dowodem jest to, że przeczytałam tę powieść za jednym razem, bez przerw. To pewnie za sprawą kilku wątków. Mamy tu bowiem wzmiankę o miłosnych kłopotach Cesi, szczyptę jej problemów z Danką oraz kilka białych myszy na dokładkę. Każdy więc znajdzie tu coś dla siebie.

Jestem pozytywnie zaskoczona tym, że aż tak miło spędziłam czas z tą powieścią. Nie liczyłam na żadną rewelację, a tu jednak spotkała mnie niespodzianka. Uważam, że „Szósta klepka” może spodobać się każdemu: zarówno młodszym czytelnikom, jak i tym starszym, którzy pewnie chętnie przypomną sobie czasy PRL-u. To doskonała książka na jeden (najlepiej jesienny lub zimowy) wieczór. Książka ta działa jak "rozweselacz", opowiadając o zabawnych perypetiach pewnej nastolatki i jej zwariowanej rodziny.

Moja ocena: 8/10

***
W końcu wyjrzało Słońce! Miałam już dość tych pochmurnych, ponurych dni. Plan na dzisiaj? Poczytać książkę, zajrzeć do moich kochanych języków i obejrzeć 1-2 odcinków Zbuntowanych.
Adiós!

piątek, 12 lipca 2013

Jesienna miłość - Nicholas Sparks

Tytuł: Jesienna miłość
Autor: Nicholas Sparks
Wydawnictwo: Albatros
Stron: 208

Współczesny świat skazuje nas na życie w ciągłym pośpiechu, co sprawia, że nie dostrzegamy wielu istotnych rzeczy, gubimy je gdzieś za zakrętem, zapominając, że w ogóle są, a jeśli już je zauważamy, to nie potrafimy docenić. I takim sposobem żyjemy z myślą, że jesteśmy wieczni, a przecież to nieprawda. Bo życie to prezent, do tego bardzo cenny, nawet jeśli termin jego przydatności jest dosyć krótki.

Siedemnastoletni Landon Carter to młody buntownik, który uczy się w ostatniej klasie szkoły średniej. Bogaci rodzice zapewniają mu wszystko, czego pragnie, żyje praktycznie bez trosk oprócz jednej – nie ma partnerki na zbliżający się doroczny bal w szkole. W końcu decyduje się zaprosić córkę pastora, Jamie Sullivan, która jako jedna z niewielu już uczennic jest jeszcze wolna. Dziewczyna znacznie się różni od swoich rówieśników, ponieważ wszędzie zabiera ze sobą Biblię, świetnie się uczy i wszystkim wokoło pomaga. Po krótkim czasie ich znajomość przeradza się w przyjaźń, która nie jest łatwa dla Landona, gdyż jest z tego powodu wyśmiewany przez swoich kolegów i kilkakrotnie rani Jamie. Jednak to dzięki niej przeżywa swoją pierwszą prawdziwą, wielką miłość…

Całą tę historię poznajemy z perspektywy Landona, który po czterdziestu latach decyduje się ją opowiedzieć. Przekazanie narracji ponad pięćdziesięcioletniemu panu Carterowi było świetną inicjatywą, bardzo ułatwiającą odbiór powieści. Czytając, czułam się tak, jakbym słuchała tej opowieści, siedząc obok narratora, to było naprawdę przyjemne i ani na chwilę nie miałam ochoty przerwać lektury.

Trochę nie podobało mi się jednak ujęcie tej historii. Zdecydowanie wolałam jej wersję w ekranizacji „Szkoły uczuć”. Po raz kolejny przekonałam się, że obejrzenie najpierw filmu, a potem przeczytanie książki, nie jest dobrym pomysłem, nigdy. Według mnie autor zbyt mało miejsca poświęcił w powieści na miłość głównych bohaterów, a za bardzo skupił się na rozwinięciu początku książki. Zabrakło mi m. in. listy życiowych celów Jamie, które razem z Landonem próbowali osiągnąć (w filmie), to według mnie naprawdę wiele wnosiło do całej akcji, czyniło ją ciekawszą. Uogólniając, fabuła jest słabo rozbudowana i na pierwszy rzut oka czegoś w niej brakuje, choć historia i tak nie traci na swojej wartości, a to za sprawą swojego unikalnego i cennego przekazu. Poza tym nie mogę zwracać na to aż tak dużej uwagi, bo przecież to film powstał na podstawie książki, a nie odwrotnie.

Moją ulubioną bohaterką stała się oczywiście Jamie. Może i jest wyidealizowana, nierealna jak na współczesny świat, jednak jej pogoda ducha i przekonanie, że wszystko co dzieje się wokół nas należy do ułożonego dla nas przez Boga planu, zaskarbiły moją sympatię i tchnęły we mnie trochę nadziei. Polubiłam również Landona, który jest postacią dynamiczną, dzięki swojej dziewczynie przechodzi niesamowitą wewnętrzną metamorfozę, z rozkapryszonego nastolatka staje się szlachetnym i wierzącym człowiekiem, a to akurat jest wzruszające i przywraca wiarę w ludzi.

Pan ma jakiś plan dla nas wszystkich, ale czasem nie rozumiem, co chce nam przekazać.

„Jesienna miłość” to książka, obok której nie można przejść obojętnie. Miałam wobec niej ogromne oczekiwania, niektóre się nie spełniły, ale i tak uważam, że warto było zapoznać się z wersją papierową tej pięknej historii miłości, nawet jeśli trochę inaczej ją sobie wyobrażałam. Na końcu oczywiście popłakałam się jak bóbr, mimo że wiedziałam już wcześniej, że wszystko tak się potoczy, jednak nie udało mi się powstrzymać łez. Co najdziwniejsze byłam szczęśliwa, mimo smutnego zakończenia, bo historia Jamie i Landona nauczyła mnie znajdować we wszystkim choć odrobinę dobra i przekonała, że mimo nieszczęść, katastrof, problemów, nasze życie może być piękne, jeśli tylko to piękno nauczymy się dostrzegać i doceniać…

Nasza miłość jak wiatr - nie możesz jej ujrzeć, lecz możesz ją poczuć.

Moja ocena: 9+/10

***
Wróciłam już z Belgii! Było wspaniale, mam cudowne wspomnienia! Od razu po powrocie odwiedziłam rowerem 3 biblioteki (tradycyjny rajd) i zdobyłam sporą górkę książek. 
Tak poza tym, wczoraj udało mi się zamówić w Matrasie mój obiekt westchnień... Gwiazd naszych wina z rabatem 33% podczas Happy Hour! Strona trochę nie wytrzymywała oblężenia i wielokrotnie się zawieszała, ale waaaarto było. (:

piątek, 5 lipca 2013

Atramentowe serce

Tytuł: "Atramentowe serce"
Autor: Cornelia Funke
Wydawnictwo: Egmont
Stron: 510

Książki są z pozoru tylko ubranymi w okładki zadrukowanymi stronami, na których zapisana jest jakaś historia. Ale to tylko złudzenie, nie do końca zgodny z prawdą obraz. Bo książki to coś więcej, to przyjaciele, którzy nigdy nie zostawiają nas samych, są zawsze gotowi na spotkanie, czujemy ich bliskość m. in. dzięki przyjemnemu szelestowi kartek, który zaprasza do ukrytego wśród liter świata. Niektóre mogą nawet sprawić, że stanie się on rzeczywistością…

Książki kochają każdego, kto je otwiera, dając mu poczucie bezpieczeństwa i przyjaźni, niczego w zamian nie żądając. Książki nigdy nie odchodzą, nawet wtedy gdy się je źle traktuje.

Meggie jest dwunastoletnią córką introligatora, Mortimera. Jej matka zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach i od tego czasu wychowuje ją tylko tata, którego nazywa Mo. Oboje bardzo kochają książki, dlatego też mają ich pełno w wynajmowanym domu. Dziewczynka nie może zrozumieć, dlaczego ojciec nie czyta jej nigdy na głos. Okazuje się, że ma to związek z tajemnicą, którą ukrywa. Wszystko zacznie wychodzić na światło dzienne po wizycie tajemniczego Smolipalucha, który nazywa Mo Czarodziejskim Językiem. Nic już nie będzie takie proste, niebezpieczeństwa i trudne decyzje to dopiero początek przygody.

To, co wyszło spod pióra pani Funke, mogłabym czytać godzinami. „Atramentowe serce” to skarbnica pięknych cytatów związanych z literaturą. Autorka ma wspaniały styl pisania, jest on taki magiczny i lekki, opisy są ciekawe i nie zniechęcają, co sprawia, że delektuję się lekturą i odkrywam ją powoli, bez zbędnego pośpiechu, by jak najdłużej móc pozostać w świecie, do którego trafiam. I to dlatego wracam do tej książki już po raz trzeci. Jednak nie tylko język mnie do niej przyciąga jak magnes, ale również, może nawet najmocniej…

Bohaterowie. „Atramentowe serce” rozchyla przed nami kolorowy wachlarz charakterów, rozpoczynając od najjaśniejszych a kończąc na najczarniejszych. I jedni i drudzy zasługują na uwagę. Co najdziwniejsze, nawet jeśli źle postępują, podejmują złe decyzje, wciąż utrzymuję do nich sympatię. A już największą słabość mam do Smolipalucha. Według mnie jest najlepiej skonstruowaną postacią w książce, z pozoru introwertyk i dziwak, a w rzeczywistości to prawdziwy przyjaciel i miłośnik wróżek. Mo to kolejny bohater, którego uwielbiam przede wszystkim za to, jak traktował książki, z jaką miłością o nich mówił. Meggie polubiłam za identyczny stosunek do książek jak mój oraz za to, że mimo strachu, obaw, potrafiła zebrać w sobie odwagę i walczyć o swoich bliskich.


Dlaczego dorośli uważają, że dzieci lepiej znoszą tajemnice niż prawdę? Czy nie zdają sobie sprawy, jakie mroczne historie dzieci wymyślają, aby wyjaśnić sobie tajemnice.

Nie mogę też zapomnieć o wydaniu książki, ponieważ jest dopracowane do ostatniej strony i jednym słowem wspaniałe. Okładka od razu przyciąga wzrok swoją tajemniczością, ilustracja na niej bardzo pasuje do całej historii. Każdy rozdział jest poprzedzony cytatem, który również współgra z jego treścią. Wiele z nich zachęciło mnie do przeczytania książek, z których zostały zaczerpnięte, uświadomiłam sobie, jakie mam zaległości w klasyce dziecięcej, która ma w swoim dorobku naprawdę dużo ciekawych pozycji.

„Atramentowe serce” to jedna z moich ulubionych książek, do której wrócę pewnie jeszcze nie raz. Uwielbiam wkraczać do świata, który przede mną otwiera, mimo że jest niebezpieczny, to jednak fascynujący. Z wypiekami na twarzy kolejny raz czytałam o przygodach moich przyjaciół, bo tak ich traktuję, razem z nimi bałam się, śmiałam się i płakałam, zapominając na chwilę o rzeczywistości. Polecam tę książkę wszystkim, ponieważ każdy może znaleźć w niej cząstkę siebie, dostrzec magię, która jest tuż obok.

Moja ocena: 10/10

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania

***
Ach, wakacje! Ja rozpoczęłam je pełną parą. Piszę teraz do Was z Belgii, trochę rozpraszają mnie latające często samoloty, ale nie mogę narzekać, bo jest tutaj wspaniale! Jak wrócę, podzielę się z Wami kilkoma zdjęciami. 
Pozdrawiam!