Jeśli chcesz nadal czytać najnowsze posty na tym blogu, dodaj się ponownie do obserwatorów (najpierw usuń siebie, potem dodaj). Zmieniłam jakiś czas temu adres bloga, dlatego teraz moje ostatnio dodane posty wyświetlają się tylko tym, którzy dodali się do obserwatorów po tej zmianie. Będę bardzo wdzięczna, jeśli jeszcze tu wrócisz. :)

wtorek, 26 marca 2013

Ania z Zielonego Wzgórza - Lucy Maud Montgomery

Tytuł: "Ania z Zielonego Wzgórza"
Autor: Lucy Maud Montgomery
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Stron: 248

Już dawno przestałam liczyć, ile razy wracałam do tej książki. Co sprawia, że niektóre powieści lubimy czytać po kilka razy? Ulubieni bohaterowie, niezwykłe przygody czy ...? No właśnie. W przypadku "Ani z Zielonego Wzgórza" jak magnes działa na mnie bezpieczeństwo i niewytłumaczalne ciepło, które bije od Avonlea i jego mieszkańców .

Kilka słów o treści. Do rodzeństwa Cuthbertów trafia z sierocińca dziewczynka o imieniu Ania. Maryla i Mateusz stają się jej opiekunami i starają się należycie ją wychować, co jest czasami dosyć trudne, gdyż dziewczynka ma nadzwyczaj bogatą wyobraźnię i dosyć łatwo pakuje się w kłopoty, jednak jej nowi rodzice przyzwyczajają się do tego i darzą dziecko miłością, zapewniając ciepły i kochający dom. Ania znajduje w Avonlea także wspaniałych przyjaciół i zdobywa sympatię wszystkich mieszkańców.

Pani Montgomery pisze niezwykle lekko, nawet dosyć obfite opisy przyrody czytało mi się z przyjemnością, są one zdecydowaną zaletą tej książki. Dzięki nim mogłam dokładnie wyobrazić sobie, jak wyglądała Wyspa Księcia Edwarda i pomarzyć przez chwilę o zamieszkaniu tam. A już atmosfera ciepła i bezpieczeństwa, jaką wykreowała autorka, zdecydowanie skradła moje serce, w czasie lektury miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie zwolniło i życie zaczęło się toczyć tak spokojnie jak w Avonlea.

Pamiętaj, że wszystko można zacząć od nowa. Jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów.

Jeśli chodzi o główną bohaterkę, po prostu trudno jej nie lubić. Myślę, że nie tylko ja chciałabym mieć taką bratnią duszę jak Ania. Zawsze z głową w chmurach, gadatliwa i bezpośrednia - dla mnie idealna przyjaciółka. Jej przygody przywoływały uśmiech na mojej twarzy, szczególnie przemalowanie włosów i zapewniły mi kilka godzin przyjemnej lektury. Złego słowa nie mogę powiedzieć także o pozostałych postaciach. Maryla i Mateusz, z początku zdystansowani w stosunku do Ani, na moich oczach zmienili się w niezbędne oparcie dla dziewczynki. Dianę, Gilberta i innych mieszkańców Avonlea, nawet panią Małgorzatę Linde, chętnie poznałabym w rzeczywistości, chciałabym tak jak tytułowa bohaterka dorastać wśród tak serdecznych ludzi.

Akcja książki jest raczej powolna, jednak nie nudziła mnie, myślę, że ukazywanie perypetii Ani w takim tempie uczyniło tę historię bardziej realistyczną. Bo przecież nie można wymagać niespodziewanych zwrotów akcji od książki, której wydarzenia rozgrywają się na przełomie XIX i XX wieku w tak spokojnym miejscu jak Wyspa Księcia Edwarda.

Uważam, że "Ania z Zielonego Wzgórza" to jedna z najlepszych pozycji w kanonie lektur szkolnych, a już na pewno obowiązek czytelniczy każdej dziewczyny. Zachęcam do zapoznania się z tą powieścią każdego, kto jeszcze tego nie zrobił. To lekka i przyjemna lektura, którą z pewnością można potraktować jako odpoczynek od czytanych teraz tak często paranormali, kryminałów, nadająca się i dla nastolatki, i dla trzydziestolatki.

Moja ocena: 9/10

***
Długo mnie tu nie było, szkoła potrafi nieźle komplikować życie. Miałam napisać tutaj już w poprzednim tygodniu, ale weekend spędziłam poza domem (dokładnie na oazowych rekolekcjach) i jakoś tak wyszło, że nie miałam okazji się odezwać. Tak więc żyję, jeszcze żyję. (: Tylko jutro do szkoły i wolne, tak jakby, bo nauczyciele już zadbali o to, żebym się nie nudziła w święta. Kilka ostatnich tygodni było dla mnie męczarnią, musiałam nadrobić wszystko to, co ominęło mnie podczas mojej dosyć długiej nieobecności w szkole (prawie 2 tygodnie), nadal jeszcze jestem w trakcie zaliczania zaległych sprawdzianów i kartkówek, ale na szczęście jest ich już zdecydowanie mniej, mam nadzieję, że odpocznę podczas tych kilku wolnych dni i naładuję swoje akumulatory na kwiecień i egzaminy, przed którymi zapewne nauczyciele będą wyciskać z nas siódme poty.
Zmykam odrabiać lekcje i poczytać Hobbita. A wieczorem - mecz. (: 

poniedziałek, 11 marca 2013

Biała jak mleko, czerwona jak krew - Alessandro D'Avenia

Tytuł: "Biała jak mleko, czerwona jak krew"
Autor: Alessandro D'Avenia
Wydawnictwo: Znak
Stron: 312

Ale miłość to coś innego. Miłość nie daje spokoju. Miłość jest bezsenna. Miłość obdarza siłą. Miłość jest szybka. Miłość jest jutrem. Miłość to tsunami. Miłość jest czerwona jak krew.

Leo to z pozoru zwykły szesnastolatek, który uwielbia grać w piłkę nożną ze swoimi kolegami, często urządza sobie przejażdżki skuterem i tak jak prawie większość jego rówieśników nie lubi szkoły. Jednak nie jest on takim typowym egzemplarzem człowieka, dlatego że świat postrzega w kolorach. Dla niego biel to cisza i samotność, czerwień to miłość i Beatrice - dziewczyna, w której jest od jakiegoś czasu zakochany, ale ona nie wie o jego istnieniu. Kiedy chłopak dowiaduje się, że rudowłosa piękność jest chora na białaczkę, rozpoczyna wyścig z czasem, chce nacieszyć się obecnością Beatrice i ją uszczęśliwić.

Współczesne Love Story - tak głosi przypis umieszczony na przepięknej okładce książki. Czy to odpowiednia zapowiedź tego, co w niej znajdziemy? Mnie przysłowiowe Love Story kojarzy się z banalną, łzawą historią o miłości, która zazwyczaj nic nie wnosi do naszego życia, a jedynie sugeruje, że po nas też przyjedzie kiedyś rycerz na białym koniu i będziemy żyli z nim długo i szczęśliwie. "Biała jak mleko, czerwona jak krew" to inna bajka, fabuła nie skupia się tu tylko i wyłącznie na przedstawieniu pierwszej czystej i niewinnej miłości nastolatków. Jest to książka także o podążaniu za swoimi marzeniami, szukaniu celu życia, relacjach między ludźmi. I chociaż od początku wiedziałam, jak się zakończy cała historia, nie odebrało mi to przyjemności z jej lektury.

Powieść jest napisana prostym, a jednak pięknym językiem. Alessandro D'Avenia pisze jak poeta, niektóre zdania czytałam po kilka razy, aby jak najdłużej zachować je dla siebie. Dosłownie chwyta słowami za serce.

Narratorem w książce jest Leo, mamy całkowity dostęp do jego uczuć i przemyśleń. Trochę mnie zdziwiło to, że zakochał się w dziewczynie, której tak naprawdę nie zna i nie zamienił z nią ani jednego słowa. Czy to można nazwać miłością? Według mnie to jedynie fascynacja drugą osobą, której widok sieje zamęt w głowie, jednak zmieniłam swoje zdanie, kiedy chłopak musiał zmierzyć się ze świadomością, że Beatrice niedługo umrze. Szczęście dziewczyny w ostatnich dniach jej życia stało się dla niego dobrem nadrzędnym, priorytetem.

Miłość istnieje nie po to, by dać nam szczęście ale po to, byśmy mogli sprawdzić, jak silna jest nasza odporność na ból.

Uważam, że wątek Silvii, najlepszej przyjaciółki Lea, niesamowicie uszlachetnił całą historię. Może to dlatego, że mam z nią trochę wspólnego. Strasznie było mi jej żal, kiedy widziałam, jak cierpi, gdy Leo opowiada o Beatrice, prosi ją o napisanie do dziewczyny listu. Ale Silvia przez cały ten czas jest prawdziwą przyjaciółką, mimo że raz popełnia błąd świadczący o tym, że nie jest idealna i że zależy jej na nieświadomym jej uczucia, Leonardzie. I chyba to właśnie Silvię najbardziej polubiłam z całej książki, chociaż Beatrice także mnie na swój sposób oczarowała. Choroba sprawia, że dziewczyna zaczyna postrzegać życie jako prezent, który trzeba szanować i być za niego wdzięcznym, wielokrotnie zakręciła mi się łza w oku, kiedy czytałam, jak o tym mówi. Dzieląc się swoimi spostrzeżeniami z Leo sprawia, że chłopak zaczyna dostrzegać, jak kruche jest ludzkie istnienie i że tylko on ma wpływ na to, czy będzie mógł kiedyś powiedzieć, że miało ono sens.

Tak to już jest na tym świecie, że nie zauważa się tego, co ma się najbliżej.

"Biała jak mleko, czerwona jak krew" to powieść, przy której płakałam, uśmiechałam się i rozmyślałam. Ukazuje miłość, przyjaźń, rodzinę, marzenia jako wartości, o które zawsze trzeba walczyć i doceniać. Jest to jedna z piękniejszych książek, jeśli nie najpiękniejsza, jakie miałam okazję przeczytać w swoim krótkim życiu i z pewnością nie pozostanę obojętna na przesłanie, które za sobą niesie. Polecam i będę ją polecać każdemu, niezależnie od wieku, płci, zainteresowań, dlatego że daje nadzieję na lepsze jutro oraz nakłania do szukania szczęścia w realizacji marzeń i innych ludziach.



Moja ocena: 10/10

***
Kochana Zimo, dziękuję za śnieg! ♥
W końcu mam już długo wyczekiwane rekolekcje. (: Powinna uczyć się teraz na konkurs z geografii, ale chyba trochę się rozleniwiłam po zdobyciu laureata z j. polskiego, no cóż. XD Dobra, może jednak się zmuszę, żeby potem nie mieć do siebie pretensji, że za mało się starałam, ale z pewnością w czasie przerw od nauki, poczytam coś sobie. Tylko co: Hobbita czy Zabić drozda? Mój odwieczny problem, nigdy nie potrafię się zdecydować, od której książki zacząć. : D

Trzymajcie się ciepło!
PS. Nie byłabym sobą, gdybym się nie pochwaliła! Ostatnio udało mi się wygrać konkurs na blogu Patiopei, już nie mogę się doczekać, kiedy dotrze do mnie nagroda i będę mogła ją najpierw przeczytać, a potem zrecenzować. (:

środa, 6 marca 2013

Wiosna 1941 - Ida Fink

Tytuł: „Wiosna 1941”
Autor: Ida Fink
Wydawnictwo: WAB
Stron: 200

II wojna światowa to niewątpliwie wciąż świeży temat, mimo że od jej wybuchu minęło już ponad 70 lat, nadal budzi ona w ludziach strach i żal, bo wojna to piekło, nieustanna walka o przetrwanie.

„Wiosna 1941” to zbiór 21 niewielkich rozmiarów opowiadań poruszających temat Holocaustu z perspektywy jego ofiar. Ukazują one losy pozornie niezwiązanych ze sobą ludzi, którzy muszą mierzyć się z wojenną rzeczywistością. Chociaż bohaterów poszczególnych opowiadań nie łączą żadne więzi, są oni do siebie podobni. Każdy z nich nie jest mile widziany w społeczeństwie, które chcą wykreować okupanci, dlatego ukrywają się i żyją w strachu o to, czy następny dzień nie będzie tym ostatnim.

Pani Ida Fink stworzyła opowiadania, które mimo że są proste w swojej postaci, niezwykle oddziałują na czytelnika. Brutalne, a jednak tak autentyczne. Czytając, miałam wrażenie, jakbym także była uczestnikiem wydarzeń albo chociaż ich obserwatorem. Autorka pisze zwyczajnie, ubiera w proste słowa rzeczy straszne, a jednak to, co ma do przekazania, trafia tam gdzie powinno, do serca. I nie raz powoduje potok łez.

Wrócę teraz do bohaterów. Czy to właściwe określanie dla Nich? Nie biorą udziału w walce, nie wykazują się heroizmem, nie budzą podziwu, raczej współczucie, ale każdy z nich reprezentuje cywila, który nie ma żadnej gwarancji na to, czy doczeka jutra, czy będzie miał jeszcze okazję spotkać swoich bliskich. Najstraszniejsze jest to, że wojna odbiera prawo do miłości, bezpieczeństwa, szczęścia, a my nadal nie potrafimy docenić tego, że żyjemy w wolnym kraju, że możemy się rozwijać i czuć się bezpiecznie. Takie błahe sprawy, jak jedynka z matematyki, kłótnia o to, kto pozmywa po obiedzie, są niczym przy okrucieństwie wojny, Holocaustu, którego jesteśmy świadkiem w opowiadaniach pani Fink.

Nasz słownik napęczniał nieznanymi dotychczas wyrazami oraz dziwnymi skrótami przydługich terminów, a słowo „akcja” nabrało rangi słowa naczelnego, dominującego w tym czasie, jaki niektórzy – popełniając pomyłkę naiwnych – zwykli byli nazywać czasem wojennym.

„Wiosna 1941” jest smutną lekturą na jeden wieczór, która otworzyła mi oczy na to, co ważne i istotne. Dopiero teraz wiem, że jestem szczęściarą, bo mogę chodzić do szkoły, mieć przyjaciół, rodzinę, dom i korzystać z uroków życia. Świadomość, że inni nie mieli takiego szczęścia, smuci mnie i utwierdza w przekonaniu, że muszę to szanować. Polecam tę książkę każdemu, prawda, którą za sobą niesie, mimo że bolesna, wzrusza.

Moja ocena: 8/10

***
Dzisiaj znowu nie poszłam do szkoły, uczę się do jutrzejszego konkursu z j. polskiego, tym razem muszę się postarać. Z chemii mi się nie udało, ale nie popadam w rozpacz, finalista też jest ok. (; Trochę mnie przeraża ilość zaległości po prawie tygodniu nieobecności w szkole, no ale czego się nie robi dla laureata? XD 
Następny tydzień będzie spokojniejszy, 3 dni rekolekcji, konkurs z geografii + 1 dzień na naukę, czyli cały tydzień bez szkoły, hahahahaha! Nie mogę się doczekać. : >
A teraz uciekam powtarzać gatunki literackie.
Trzymajcie jutro za mnie kciuki!

piątek, 1 marca 2013

Podsumowanie lutego

Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że dzisiaj mamy już marzec. Luty zleciał mi strasznie szybko, nie zauważyłam nawet kiedy. Ostatnio moje życie nabrało tempa, nawet nie wiem, co jest tego powodem, cały czas mam wrażenie, że jeszcze wczoraj był poniedziałek, a dziś już mamy piątek i tak z każdym tygodniem. Trochę to smutne, kiedy pomyślę, że za chwilę skończę gimnazjum, rozstanę się z moją klasą i w ogóle, dlatego teraz staram się jak najwięcej korzystać z ostatniego roku w gimnazjum.
Luty był miesiącem bardzo udanym, może nie tak bardzo pod względem książkowym, ale prywatnym. (: Kilka naprawdę miłych wspomnień sprawiło, że z pewnością dobrze zapamiętam ten miesiąc. Szkoda, że zima zbliża się już ku końcowi, lubię szkolne bitwy na śnieżki, biały puch, który trochę razi w oczy i nawet tą smutna aurę, która jest czasami za oknem - to doskonały moment na poczytanie książki. Nie żebym miała coś do wiosny, 3 dni przed jej rozpoczęciem mam urodziny i w ogóle nie mogę się doczekać, kiedy w końcu wskoczę na rower, pójdziemy na wfie na podwórko, pojadę na wieś... : >

Teraz czas na trochę statystyk z tego miesiąca.
Przeczytane książki: 6
1. Księgowir (288 stron)
2. Czerwona piramida (544 strony)
3. Michał Jakiśtam (294 strony)
4. Samotność bogów (208 ston)
5. Świętoszek (152 strony)
6. Wiosna 1941 (200 stron) - postaram się napisać w najbliższym czasie recenzję.
Liczba stron: 1686
Liczba stron na dzień: ok. 60
Liczba opublikowanych recenzji: 4
Najlepsza książka miesiąca: Czerwona piramida
Najsłabsza książka miesiąca: Księgowir
W lutym odwiedziliście mnie 2437 razy, a do grona obserwatorów dołączyło 16 osób. Dziękuję. (:
To na tyle, jeśli chodzi o liczby.

Moje plany na marzec:
- bardzo dobrze napisać konkursy przedmiotowe (pierwszy już w poniedziałek!) i zdobyć 3 laureatów,
- przeczytać więcej książek, przynajmniej 7,
- sięgnąć do literatury klasycznej,
- przeczytać przynajmniej 1 książkę z własnej biblioteczki,
- pisać więcej recenzji,
- wybrać się w końcu na lodowisko,
- spotykać się więcej z ludźmi, którzy wywołują uśmiech na mojej twarzy,
- cieszyć się życiem.

Życzę Wam zaczytanego marca!