Jeśli chcesz nadal czytać najnowsze posty na tym blogu, dodaj się ponownie do obserwatorów (najpierw usuń siebie, potem dodaj). Zmieniłam jakiś czas temu adres bloga, dlatego teraz moje ostatnio dodane posty wyświetlają się tylko tym, którzy dodali się do obserwatorów po tej zmianie. Będę bardzo wdzięczna, jeśli jeszcze tu wrócisz. :)

piątek, 27 grudnia 2013

Wilcza księżniczka - Cathryn Constable

Tytuł: "Wilcza księżniczka"
Autor: Cathryn Constable
Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 272

Pewnego dnia tej dosyć szarej (mam nadzieję, że tylko na razie), a nie słonecznej wiosny, w towarzystwie kubka ciepłego kakao i pluszowego kocyka rozsiadłam się w fotelu i sięgnęłam po lekturę książki o magicznej okładce…

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znalazłam się w deszczowej Anglii, gdzie poznałam trzy uczennice prywatnej szkoły: Sophie, Delfinę i Mariannę. I to właśnie z nimi wybrałam się w podróż do przykrytej śniegiem Rosji. Po drodze spotkało nas kilka dziwnych zdarzeń: najpierw zostałyśmy wysadzone z pociągu na opuszczonej stacji, a następnie trafiłyśmy do pałacu księżniczki Anny Wołkońskiej! Tam poznałyśmy tragiczne losy rodu, który kiedyś zamieszkiwał to miejsce oraz dowiedziałyśmy się o istnieniu wilczej księżniczki. Dobrze się bawiłyśmy, dopóki Anna Wołkońska była dla nas bardzo miła. Potem uświadomiłyśmy sobie, że uczestniczymy w niebezpiecznym spisku, który łączy wilki, wilczą księżniczkę i brylanty…

Muszę powiedzieć, że wszystkie te przygody trochę mnie zmęczyły, ponieważ na początku historii niewiele się działo, a akcja zaczęła się rozwijać dopiero na końcowych stronach książki. Tak więc do tego momentu lektura mnie nudziła, natomiast potem na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Szkoda tylko, że tak późno. Ponadto trochę się obraziłam na trzy główne bohaterki, które swoim charakterem przypominały stereotypowy obraz trzech przyjaciółek: otóż mamy tu szarą myszkę (Sophie), specjalistkę w dziedzinie mody (Delfinę) i nadzwyczaj mądrą trzynastolatkę (Mariannę). Dziewczęta nie rozczarowałyby mnie tak bardzo, gdyby nie były takie naiwne, a ich sztuczne rozmowy prowadzone między sobą czy z pozostałymi bohaterami powieści nie powodowały ulatniania się magii z tej książki.

Cóż, musiałabym być okrutnie nieczuła, gdybym nie wspomniała o kilku jasnych punktach, które udało mi się zauważyć w tym utworze. Zacznijmy może od tego, że nie spotkałam w tej historii ani jednego wilkołaka, a przecież są one tak popularne w literaturze XXI wieku. Jednak najbardziej oczarowała mnie Rosja, którą miałam okazję podziwiać na wielu stronach tej książki. Autorce doskonale udało się uchwycić urok tego kraju, a ja przez te kilka godzin miałam wrażenie, że za sprawą pięknych opisów znalazłam się tam, gdzie główne bohaterki, poczułam szczypiący za nos mróz i usłyszałam skrzypiący pod stopami śnieg.

„Wilcza Księżniczka” to powieść o naprawdę pięknych i ważnych sprawach: o poznawaniu samego siebie, spełnianiu marzeń. I gdybym była trochę młodsza, powiedziałabym pewnie, że mam do czynienia z dobrą książką, która zapewnia kilka godzin relaksu. Ponieważ jednak mam więcej niż 13 lat, mogę zachęcić do przeczytania tej powieści tylko młodsze czytelniczki, które będą być może lepszymi niż ja, bratnimi duszami głównych bohaterek.


Moja ocena: 5/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania

***
Niedługo zamierzam zmienić adres bloga, ten, który jest teraz, wydaje mi się strasznie zwyczajny. Czekajcie cierpliwie na informację o nowym adresie. :)

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!

Miałam napisać dziś recenzję, ale stwierdziłam, że dzisiejszy dzień wolę poświęcić w całości mojej Rodzinie. Teraz wpadłam tylko na chwilę na bloga, aby złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia.

Życzę Wam wesołych, rodzinnych i magicznych Świąt, ogromnej ilości miłości, żeby Wam wystarczyło jej na cały rok, wielu pięknych chwil, nadziei, której źródłem będzie Dzieciątko narodzone w żłobie, radości ze spędzania czasu za świątecznym stołem, śpiewania kolęd, dzielenia się opłatkiem z najbliższymi i nieustannego uśmiechu na twarzy. Oby nikt z Was nie był sam podczas tych Świąt ani nigdy więcej!

A tutaj mam dla Was piosenkę, którą bardzo lubię i ja, i moja Mama. Jest ona dla nas bardzo ważna, ponieważ wiąże się z wieloma śmiesznymi i pięknymi wspomnieniami z lat, kiedy to całą rodziną jechaliśmy na świąteczną kolację do dziadka. Tegoroczną Wigilię, tak jak rok temu i dwa lata temu, spędzamy w domu, ale wspomnienia z tych magicznych Świąt, które spędzaliśmy z dziadkiem, nadal są wśród nas. :)


WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANI!

środa, 4 grudnia 2013

Magiczna cukiernia - Kathryn Littlewood

Tytuł: "Magiczna cukiernia"
Autor: Kathryn Littlewood
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 320

W dzisiejszej recenzji chciałabym opisać książkę, która na chwilę uniemożliwiła mi kontakt z rzeczywistością, ponieważ zabrała mnie do wyimaginowanego miasteczka Klęski Zdrój, gdzie poznałam niezwykłą rodzinę oraz ich zabawne i niecodzienne przygody.

Rodzina Szczęsnych, na którą składają się mama, tata, Rozmarynka i jej dwóch braci, od lat zajmuje się prowadzeniem cukierni, a oprócz tego ma w posiadaniu tajemniczą księgę "Almanach wiedzy kulinarnej Szczęsnych" zawierającą czarodziejskie przepisy. Podczas nieobecności rodziców w domu, klucza do drzwi, za którymi znajduje się to dzieło, strzeże mała Rozmarynka. Gdy pewnego dnia, w progach cukierni pojawia się niejaka ciotka Lily z niezwykłymi zdolnościami manipulacji, bezpieczeństwo zbioru czarodziejskich przepisów jest zagrożone...

Magiczna cukiernia od początku kusi niecodzienną fabułą, która świetnie współgra z tytułem tej książki. Czary w kuchni, niezwykłe przepisy oraz szczypta niesamowitych przygód - czy to niewystarczająca zachęta by sięgnąć po tę książkę? Jeśli nie, to mam jeszcze kilka argumentów w pogotowiu. A pierwszy z nich to... niezwykłe kreacje bohaterów, którzy od pierwszej strony są w stanie zaskarbić naszą sympatię. Cała rodzina Szczęsnych, mimo swoich niespotykanych nigdzie zdolności, jest podobna do normalnej rodziny, dlatego, że każdy jej członek ma i wady, i zalety oraz  typową dla każdego człowieka potrzebę docenienia czy zauważenia. Najbardziej zauroczyła mnie Rozmarynka, która jest bardzo rezolutną dwunastolatką, troskliwie opiekuje się swoimi braćmi podczas nieobecności rodziców, a kiedy popełnia błędy, ze wszystkich siła stara się je potem naprawić. Poza tym wkłada dużo serce w pieczenie, czyli swoją największą pasję.

Perypetie dziewczynki oraz jej rodzeństwa są niezwykle zabawne i wielokrotnie dają okazję do śmiechu. Oprócz tego niosą za sobą ważne przesłanie, aby zawsze słuchać rodziców i nie ufać obcym ludziom, bo w przeciwnym razie może nas spotkać niebezpieczeństwo. Nie jest to może dla mnie jakaś nowość, ale uważam, że warto to docenić, bo ostatnio literatura dziecięca rzadko przybiera charakter dydaktyczny. Na uwagę zasługuje także świetnie wykreowane przez autorkę fikcyjne miasteczko Klęski Zdrój. Wszystkie zabawne nazwy ulic czy miejsc są inicjatywą autorki, która wykazała się w tym przypadku charakterystyczną dla dzieci fantazją. Dokładne i wcale nienudne opisy tego miejsca pozwoliły mi poczuć się tak, jakbym tam była.

Na koniec chciałabym polecić "Magiczną cukiernię" dzieciom oraz wszystkim tym, którzy uważają, że w ich życiu brakuje trochę lepkiego lukru. Książka ta zapewnia dobrą dawkę słodkości okraszoną ciekawymi przygodami pozwalającymi choć na chwilę przenieść się do magicznego świata, którego ciepłe barwy i niezwykłość są w stanie wywołać uśmiech na twarzy.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z tą książką dziękuję

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania
 ***
Wieczory z tą piosenką są już moją tradycją. :)

Poza tym mam już ochotę piec pierniczki, śpiewać kolędy, ostatnio zaczęłam się interesować malarstwem, intensywnie uczę się angielskiego, szukam jakichś pięknych utworów na pianino, chciałabym jeszcze nauczyć się rysować, czytać więcej książek, obejrzeć jakiś dobry film, zajrzeć do Glee czy Chirurgów, porządnie się wyspać. Szkoda, że trochę brak mi czasu...

wtorek, 3 grudnia 2013

Wyniki jesiennego konkursu

Bez zbędnych zdań, bo i tak pewnie nikt ich nie przeczyta, od razu ogłoszę, że książkę Mój Adam wygrywa:

Maromirus Krassus, która poleciła mi książkę Niezbędnik obserwatorów gwiazd.

Serdecznie gratuluję zwyciężczyni (wysłałam już do Ciebie email z prośbą o adres wysyłki:) i życzę wszystkim miłego wieczoru, przede wszystkim ciepłego. :)


piątek, 29 listopada 2013

Studnia wieczności - Libba Bray

Tytul: "Studnia wieczności"
Autor: Libba Bray
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 760

Długo zwlekałam z pożegnaniem, bo nie lubię, gdy nadchodzi kres czegoś. Mam na myśli nie tylko pożegnania z bliskimi osobami, ale także z papierowymi przyjaciółmi. Tak, jest to już fakt – skończyłam czytać trylogię "Mroczny Krąg", którą uważam za jedną z lepszych serii literatury młodzieżowej. Dlaczego? Bo mimo kolejnych tomów, stron, zdań ona wciąż potrafi hipnotyzować mnie zawiłością, wieloma zwrotami akcji i nieustannie towarzyszącym pięknem epoki wiktoriańskiej. W jakim stylu został uwieńczony koniec tej trylogii? Już za chwilę uchylę rąbka tajemnicy.
Ostatnie spotkanie z Akademią Spence rozpoczyna się rok po przybyciu Gemmy. Dziewczyna miewa tajemnicze wizje, pojawia się w nich dama w lawendowej sukni, która twierdzi, że Drzewo Wszystkich Dusz istnieje. Nieuchronnie zbliża się także debiut Gemmy na londyńskich salonach, kiedy to będzie musiała pokłonić się królowej Wiktorii, by stać się kobietą. Główną bohaterkę pochłonie jednak tak wiele zagadek, że wstąpienie w dorosłość będzie jej najmniejszym zmartwieniem. Koniec. Więcej nie powiem.
"Studnia Wieczności" to lektura obszerna, która na początku może niezbyt skutecznie próbowała mnie porwać do swojego świata. Jednak po kilkudziesięciu stronach uległam jej i do końca czytałam z podekscytowaniem. Libba Bray po raz kolejny pokazała, jak ładnie można pisać, nawet powieści dla młodzieży. Również w treść tej części wplotła wiele charakterystycznych dla siebie pięknych i lekkich w odbiorze opisów.  Zgrabnie prowadziła także narrację, stopniowo wprowadzając kolejne wątki, które urozmaicały całą akcję. W tej części zdecydowanie mniej miejsca poświęciła Kartikowi, który jest oczywiście jednym z moich ulubionych bohaterów tej książki (jak tu nie lubić tego nieprzeciętnego młodzieńca?), jednak o dziwo jakoś specjalnie nie ubolewałam nad nierównomiernym dozowaniem pojawiania się tej postaci, być może dlatego, że jego pozycja była często zajmowana przez kolejne, równie zajmujące wątki.
Akurat w ostatniej części serii główna bohaterka, Gemma, była momentami denerwująca przez swoją naiwność. Z łatwością dawała się wykorzystywać swojej przyjaciółce, która okręciła ją sobie wokół palca. Mimo to nie utraciłam sympatii do obu dziewczyn, bo Felicity była jak zwykle jedną z bardziej wyrazistych, zdecydowanych postaci, a Gemma nie utraciła swojej charyzmy. Ann jak zwykle mnie irytowała swoją postawą, ale nie wiedzieć czemu, kiedy wyszła z cienia.
Nie, nie jestem [sama]. Jestem taka jak wszyscy na tym głupim, cholernym, zdumiewającym świecie. Niedoskonała. Nawet bardzo. Ale pełna nadziei. Nadal jestem sobą.
Odchodząc od tematu bohaterek, muszę powiedzieć, że nie wybaczyłabym autorce książki, gdyby zakończyła tę serię banalnie. Zezłościłabym się na żarty i pewnie nie umieściłabym w swojej recenzji wzmianki o tym, że "Mroczny Krąg" jest jedną z moich ulubionych serii. Na szczęści Libba Bray w tym przypadku spisała się świetnie i zaserwowała piękne, wzruszające, może trochę cukierkowe uwieńczenie swojej trylogii. Tyle tylko mogę ujawnić, żeby nikomu nie psuć przyjemności z czytania.
Na koniec nie pozostaje mi nic innego jak tylko zachęcić każdą dziewczynę do przeczytania "Studni wieczności" i całej trylogii. Jest to czarująca opowieść o niesamowitych przygodach panienek z prywatnej szkoły w wiktoriańskiej Anglii, która skradnie Wam sen z powiek, porwie do swojego świata, zachwyci, zaś na koniec da wspaniałą lekcję nie stylu, a właściwego postępowania.
Moja ocena: 8/10

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania

***
Weekend poza domem, ale oczywiście z dobrą książką w torbie. :)

środa, 20 listopada 2013

Prawo serii i Zasada trzech - Megan McDonald

Tytuł: "Prawo serii"
Autor: Megan McDonald
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 192

Prawo serii to książka, która opowiada o typowo aktorskiej rodzinie Reelów, gdzie prym wiodą trzy siostry: najstarsza - Alex, najmłodsza - Joey i środkowa (która nazywa siebie klejem) - Stevie. Dziewczyny zakładają Klub Siostrzyczek, który ma wspomagać wzajemne wsparcie. Ostatnio jednak, jedna z sióstr - Alex nie ma czasu na uczestniczenie w zebraniach klubu z powodu prób do szkolnej sztuki "Piękna i Bestia".

Kiedy usłyszałam, że autorka znanej mi dobrze serii o Hani Humorek napisała nową książkę, byłam bardzo ciekawa jak będzie się ona prezentować. Na szczęście nie zawiodłam się, spędziłam przy niej miło czas, przypominając sobie, jak to kiedyś sama zakładałam różnego rodzaju kluby i kłóciłam się z podobnych powodów jak siostry Reel. Powieść jest napisana bardzo prostym i błyskawicznym do czytania językiem, pewnie głównie z tego powodu, że jest ona skierowana do tych młodszych czytelników, ale nic mylnego - nawet ci starsi będą mieli ubaw po pachy, bo historia, którą przedstawia Megan McDonald rozweseli nawet największego ponuraka. Jak już wspomniałam, lektura zajmuje niewiele czasu, ale jest doskonałą odskocznią od jesiennej, szarej rzeczywistości. Perypetie sióstr są nie tylko śmieszne, ale także ciekawe, choć z początku jakoś nie czułam się zainteresowana nimi, potem to się zmieniło. Ukazują one silną więź, jaka łączy dziewczynki i sprawia, że tworzą jedność.

Podsumowując, jeśli macie chwilkę czasu, a nie wiecie za jaką książkę się zabrać, polecam wam sięgnięcie po "Prawo serii", chociażby po to, by przypomnieć sobie czasy, kiedy to największym zmartwieniem były drobiazgowe kłótnie z moją siostrą czy inne, zabawne dla mnie teraz zdarzenia.

Moja ocena: 7/10

Tytuł: "Zasada trzech"
Autor: Megan McDonald
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 232

Po przeczytaniu pierwszej części serii Klubu Siostrzyczek, postanowiłam, że od razu zajmę się drugą. Skupia się ona na przesłuchaniu do szkolnego musicalu, w którym udział chce wziąć oczywiście największa sympatyczka aktorstwa - Alex oraz... Stevie - środkowa siostra trzymająca się zazwyczaj w cieniu. Pomiędzy dziewczynkami nawiązuje się rywalizacja o główną rolę w spektaklu, a wygrać ma oczywiście najlepsza.

Megan McDonald również w drugim tomie utrzymuje zabawny charakter historii i dostarcza czytelnikowi kolejną porcję śmiesznych przygód sióstr Reel. Mimo odmiennych charakterów dziewczyny wciąż udowadniają, że nie potrafią bez siebie żyć. Nawet rywalizacja o rolę w musicalu nie jest w stanie przerwać łączącej ich więzi, na którą po raz kolejny dużą uwagę zwraca Megan McDonald. Również ta część serii została wydana z dbałością o szczegóły, psychotesty zawarte w środku, odręczne rysunki czy urywki jak z pamiętnika stanowią doskonałą zachętą dla młodszych czytelników, głównie dziewczynek. Książce tej z pewnością nie można odmówić humoru i ciepełka emanującego z przedstawionego w niej dziecięcego, pozbawionego trosk świata.  

Gdybym miała 10 lat stałabym się pewnie wielbicielką "Zasady trzech" i całej serii, będąc jednak szesnastolatką, która rzadko sięga po słodkie książeczki dla dziewczynek, jestem szczęśliwa, że mogłam przyjemnie spędzić czas w autobusie, zapoznając się zabawną i ciepłą historią, która skrywa się za różową okładką.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książek dziękuję


poniedziałek, 18 listopada 2013

Powroty. Po burzy - Lauren Brooke

Tytuł: "Powroty. Po burzy"
Autor: Lauren Brooke
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 312

Konie to wyjątkowo wrażliwe istoty, można by powiedzieć, że są one tak samo dobrymi przyjaciółmi człowieka jak psy. Pomagają one w terapii osób niepełnosprawnych, zwanej hipoterapią, i odwzajemniają uczucia, którymi są obdarzane. Charakteryzują się wręcz bezwzględnym oddaniem. Naprawdę straszne jest to, że wciąż słyszy się o takich sytuacjach, gdy te zwierzęta są krzywdzone… O pomocy i troskliwej opiece nad nimi możemy poczytać w znanej na całym świecie serii traktującej o schronisku dla źle traktowanych koni, który nosi nazwę Heartland. 

Nastoletnia Amy od dziecka opiekuje się wraz z swoją matką skrzywdzonymi końmi w położonym między wzgórzami Virginii przytulisku. Dba o nie i rozumie ich potrzeby, dzięki czemu przyczynia się do ich rekonwalescencji. W tym tomie do Heartlandu trafia Spartan – nieufny i wrogo nastawiony do ludzi koń. Amy stara się mu pomóc i opiekuje się nim tak, jak najlepiej potrafi.

Książka ta wcześniej występowała pod postacią dwóch tomów, które teraz zostały zebrane w jeden. Myślę, że był to akurat dobry pomysł, dzięki któremu czytelnicy mogą zaoszczędzić trochę pieniędzy.  Książka została napisana lekkim i przystępnym językiem, który kierowany jest głównie do młodszej grupy młodzieży. Jednak tych starszych raczej nie powinno to razić, jeśli naprawdę interesują się końmi. Również ci, którzy do tej pory nie mieli z nimi do czynienia, powinni być zaciekawieni. Całą historię czyta się błyskawicznie, nawet mimo tego, że nie ma tutaj żadnych nagłych zwrotów akcji. Coś takiego w niej jest, że po prostu czyta się ją dalej i dalej, aż w końcu dochodzi się do finiszu. Występuje tu narracja trzecioosobowa. Moim zdaniem jeszcze jeszcze lepiej byłoby, gdyby była ona pierwszoosobowa; bliżej poznałabym uczucia towarzyszące głównej bohaterce.

Przeżycia Amy opisane w tej powieści są bardzo smutne. Nie chcę niczego zdradzać, dlatego też nie podam ich przyczyny. Na szczęście dziewczynie udaje się w końcu otrząsnąć po traumatycznym wydarzeniu w jej życiu. Spora uwaga jest skierowana także na trudną relację pomiędzy bohaterką a jej siostrą. Często dochodzi pomiędzy nimi do sprzeczek, kłótni, jednak zawsze i tak wszystko dobrze się kończy.
W książce zostały umieszczone także interesujące informacje o metodach pracy z końmi oraz leczeniu ich nadszarpniętej psychiki. Zwierzęta te są przedstawione niezwykle emocjonalnie. Potrafią one budzić współczucie. Dlatego jeśli nigdy nie czuło się do koni żadnej sympatii, dzięki tej powieści można ją zyskać.

"Powroty. Po burzy" to przyjemna lektura na wieczór, która pozwala na chwilowe oderwanie się od rzeczywistości i przeniesienie się do przytulnego Heartlandu. Polecam tę powieść każdemu, komu są obojętne konie, a także tym, którzy nie mieli nigdy z nimi do czynienia. Historia Amy i jej podopiecznych oraz  przyjaciół może poruszyć każdego.

Moja ocena: 8/10

***

Tyle ciekawych książek mam na półce, które tylko czekają na chwilę uwagi. Niestety. w najbliższym czasie będę musiała je zaniedbać przez spiętrzone morze sprawdzianów i nauki. A szkoda, jesień miała być taka książkowa i herbatkowa...
Mam nadzieję, że "Wilcza księżniczka", "Gwiazd naszych wina", "Kwiat kalafiora", "Ania z Zielonego Wzgórza", "Cień wiatru" się nie obrażą. A jeśli tak - wynagrodzę im to w chwili wolnej.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Moje wypieki i desery - Dorota Świątkowska

Tytuł: "Moje wypieki i desery"
Autor: Dorota Świątkowska
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 306

Na książkę autorki strony (wcześniej bloga) mojewypieki.com czekałam od dawna, bo przepisy z tej strony już jakiś czas temu zadomowiły się w mojej kuchni, a raczej królestwie mojej mamy. Wielokrotnie korzystałyśmy już z przepisów Doroty Świątkowskiej i ani razu się nie zawiodłyśmy, dlatego też ogromnie się ucieszyłam, gdy ta książka do mnie trafiła.

"Moje wypieki i desery" to zbiór przepisów zamieszczonych na stronie mojewypieki.com oraz takich, które nie zostały tam opublikowane. Znajdziemy tu przepisy na słodkości z kategorii babeczek i muffinek, ciasteczek, tart i ciast kruchych, bez i ciast bezowych, ciast drożdżowych, serników, tortów, deserów i innych. Każda receptura opatrzona jest kilkoma słowami od Doroty Świątkowskiej oraz pięknym zdjęciem autorskim, bo blogerka ta dba nie tylko o jakość swoich przepisów, ale także o ich oprawę graficzną. Patrząc na fotografie w tej książce można dostać ślinotoku.

Z resztą cała szata graficzna tej publikacji została dokładnie przemyślana, jest słodka, ale nie mdła.Wyraźna czcionka, jednolita kompozycja każdej strony z przepisem zdecydowanie ułatwia korzystanie z książki. Na końcu zostały zamieszone przydatne przeliczniki kuchenne i indeks rzeczowy - kolejny świetny pomysł wydawcy. Cóż, jedyny mankament tej książki to koszt 69 zł, z pewnością nie jest to cena, którą chcielibyśmy zobaczyć na rachunku, ale za wysoką jakość niestety się płaci.

"Moje wypieki i desery" to obowiązkowa lektura każdej królowej kuchni, jak również osoby, która stawia dopiero pierwsze kroki w tym miejscu. Przepisy zamieszczone w tej publikacji w przystępny sposób wyjaśniają jak można wykonać pyszności, które zachwycą naszych przyjaciół, a także zwiększą nam poziom endorfin. Czy upiekłam już coś z tą książką? Z powodu braku czasu jeszcze tego nie zrobiłam, ale mam nadzieję, że szybko to nadrobię. Na pierwszy ogień pójdą z pewnością rogaliki z makiem!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania tej książki dziękuję

***
Zostały 43 dni do świąt, 50 dni do Nowego Roku! Już nie mogę się doczekać, kiedy usłyszę Last Christmas i Driving home for Christmas w radiu! *.*

Przypominam o jesiennym konkursie; informacja - post wcześniej. :)

sobota, 2 listopada 2013

Jesienny KONKURS z książką "Mój Adam"

Dzisiaj przychodzę do Was z obiecanym ostatnio konkursem. Nie wiążę go z żadną rocznicą (bo takową będę obchodziła dopiero w styczniu) czy innym wydarzeniem, więc będzie on po prostu jesienny. Chociaż teraz, kiedy spojrzałam w kalendarz, przypomniałam sobie o Mikołajkach, które będą 4 dni po zakończeniu zgłoszeń, postaram się wysłać nagrodę zwycięzcy tak, by dotarła tego dnia lub tylko delikatnie później (oby poczta zechciała współpracować).

Regulamin konkursu
1. Organizatorką konkursy jestem ja, autorka bloga Przyjaciółki Książki.
2. Nagrodą w konkursie jest nowy egzemplarz książki "Mój Adam" Ewy Nowak.
3. W konkursie mogą wziąć udział wszystkie osoby, które posiadają adres do wysyłki na terenie Polski. Osoby bez blogów proszone są o podanie w komentarzu swojego imienia.
4. Konkurs rozpoczyna się 2 listopada i trwać będzie do 2 grudnia (zgłoszenia będą przyjmowane do godziny 23.59).
5. Wyniki zostaną ogłoszone na blogu w terminie 3 dni od zakończenia konkursu.

Co trzeba zrobić, aby wygrać książkę?
1. Wyrazić w komentarzu chęć wzięcia udziału w tym konkursie.
2. Podać swój adres e-mail.
3. Zaobserwować publicznie bloga Przyjaciółki Książki.
4. Można zamieścić na swoim blogu banner konkursowy (widoczny u góry) linkujący do tego posta.
5. Wypełnić zadanie konkursowe, czyli:

Polecić mi jakąś ciekawą/ciepłą/piękną/wzruszającą, jednym słowem dobrą książkę (może być fantastyczna, obyczajowa itd.)
na jesienny lub zimowy wieczór i krótko uzasadnić swój wybór.

Zgłaszajcie się tak tłumnie, żebym nie mogła zdecydować się, komu podarować książkę. :) 
Życzę wszystkim powodzenia i miłej zabawy!

środa, 30 października 2013

Szukając Alaski - John Green

Tytuł: "Szukając Alaski"
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Stron: 320

Miles, czyli główny bohater i narrator książki, to typowy outsider, który nie ma zbyt wielu przyjaciół. Jego największą pasją jest zapamiętywanie ostatnich słów znanych ludzi. W swoim życiu chciałby odnaleźć Wielkie Być Może - doświadczyć rzeczywistości w najintensywniejszy sposób. W tym celu rozpoczyna naukę w renomowanej szkole z internatem Culver Creek. Poznaje tam Alaskę Young - dziewczynę, która odmieni jego życia oraz jej całą paczkę: Pułkownika, Takumiego, Larę. Dzięki nim doświadcza obcych mu wcześniej nieznanych uroków młodości i co najważniejsze - prawdziwej przyjaźni.

"Szukając Alaski" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Johna Greena, o której słyszałam już tak wiele superlatyw. I wcale się im nie dziwię, bo chociaż powieść ta jest jego debiutem, od razu można zauważyć z jaką lekkością autor ten operuje piórem i jak świetlaną przyszłość ma przed sobą. Swój nonszalancki styl pisania potrafi odpowiednio łączyć z trudnymi tematami, które porusza w książce. Pomiędzy zabawne dialogi, wypowiedzi z wyszukanym poczuciem humoru wplata przekaz, który nie powinien pozostać nam obojętny. Jak znamienity dyrygent zarządza naszymi emocjami, które gwałtownie ulegają zamianom podczas tej lektury, w jednej chwili śmiejemy się do rozpuku, a już w następnej czujemy wyraźną suchość w ustach, nieprzyjemny skurcz w żołądku.

Książka jest podzielona na dwie części, pierwsza - "Przed", druga - "Po". Same te tytuły już zwiastują, że pomiędzy tymi okrasami występuje jakieś przełomowe wydarzenie, które diametralnie zmienia charakter następnej części. Najpierw jest wesoło, mamy okazję do śmiechu i osobistego odniesienia się do zachowań bohaterów, np. potępienia/aprobaty (opcjonalnie), potem nastaje czas łez i głębszej refleksji, miejsce na pytania i oczekiwanie na jednoznaczną odpowiedź, która i tak się nie pojawi...  

Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiając sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przyszłość, aby uciec od teraźniejszości.

Bohaterowie tej powieści są niezwykle żywi i oryginalni, czytając o nich miałam wrażenie, jakby byli gdzieś obok mnie. Jest Miles - chłopak z dziwnym hobby, niezastąpiony Pułkownik - organizator wszystkich akcji, żywiołowa Alaska - nieprzewidywalna przewodniczka, dziewczyna "zagadka" czy Takumi - ogniwo wesołości. Prezentują oni różne postawy, problemy, a jednocześnie są przy tym autentyczni. John Green upodobnił ich do typowych, amerykańskich nastolatków ze szkoły z internatem. O ile robienie sobie nawzajem dowcipów czy łamanie zakazu przebywania dziewcząt w pokoju chłopaków i odwrotnie było czymś normalnym i zabawnym, o tyle nieustanne szukanie miejsca do bezkarnego palenia papierosów, picia alkoholu czy zażywania narkotyków było według mnie rażące. Po prostu zakrzywiło to rzeczywisty obraz współczesnej młodzieży, przecież nie wszyscy młodzi ludzie kierują się takimi wartościami, nie wszyscy myślą, że dobrym sposobem na spróbowanie dorosłości jest skosztowanie którejś z używek czy innej "rozrywki" dozwolonej tylko od 18 roku życia. Właśnie ta jedna rzecz mnie denerwowała i przeszkadzała trochę w odbiorze tej historii, nic więcej.

Najbardziej wyróżniającą cechą debiutanckiej powieści Johna Greena jest jednak poruszanie takich sfer i nieodłącznych elementów życia jak przyjaźń, pierwsza miłość czy śmierć. Namacalnie czujemy zderzenie z tymi sprawami, nawet jeśli w rzeczywistości nie dotyczą nas one. Autor nie próbuje nas na siłę umoralnić, wskazać właściwą drogę, a jednak umiejętnie manipuluje naszą świadomością, zadając trudne pytania, chociażby Jak wydostać się z tego labiryntu cierpienia? i nie udzielając na nie odpowiedzi. Pozostawia nam jedyną możliwość poznania prawdy - samodzielne poszukiwania, a na marginesach swojej historii daje nam miejsce na własną interpretację. I tak też kończymy lekturę tej książki... Z głową pełną pytań, na które nie ma prawidłowej odpowiedzi.

"Szukając Alaski" to naprawdę poruszająca i zasługująca na uwagę lektura. Dowodzi temu, że literatura młodzieżowa wcale nie musi być płytka i bez polotu. Powieść Johna Greena jest pozycją w pełni ambitną, bo zwraca uwagę na wiele istotnych spraw w naszym ziemskim życiu, chwyta za serce, a następnie nie odpuszcza. Jej przekaz wciąż jest gdzieś obok nas, jak natrętna mucha brzęczy nam gdzieś pomiędzy prawym a lewym przedsionkiem...  

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania "Szukając Alaski" dziękuję wydawnictwu
***
Na szczęście jeszcze tylko jutro do szkoły i 3 dni wolnego. Trochę pracowite, bo będą obfitowały w wiele wizyt na cmentarzach, ale mimo tego bardzo przyjemne, to wspaniała okazja na przebywanie z rodziną. :) 

Uważnie śledźcie bloga, w najbliższym czasie pojawi się tu niespodzianka. Coś, co uwielbiają wszystkie tygryski, czyli KONKURS!

Do jak najszybszego usłyszenia!

niedziela, 27 października 2013

Szympansy z azylu Fauna. O przetrwaniu i woli życia - Andrew Westoll

Tytuł: "Szympansy z azylu Fauna. O przetrwaniu i woli życia"
Autor: Andrew Westoll
Wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne
Stron: 320

My, ludzie, uważamy się za bardzo delikatne i wrażliwe istoty. Jesteśmy podatni na ból fizyczny i psychiczny, zazwyczaj płaczemy, kiedy ktoś nam go zadaje. Próbujemy eliminować z naszego życia przemoc, tępić morderstwa, znęcanie się nad ludźmi, ale w swoich staraniach zapominamy o ochronie innych istot, które także zamieszkują naszą planetę, a mianowicie zwierząt.
Uznając, że stworzenia te nie mają duszy, zdolności abstrakcyjnego myślenia, świadomie budujemy barierę pomiędzy naszymi gatunkami. I tak naprawdę nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy nie narażali zwierząt na cierpienie, nie traktowali ich jak przedmioty, na których możemy w niehumanitarny sposób wyładować swoją frustrację czy przetestować nowinki medyczne. Niestety jednak nadal nie zdajemy sobie sprawy z tego, że obok często używanego przez nas stwierdzenia „zachowywać się jak zwierzę” powinniśmy znaleźć miejsce dla stwierdzenia „zachowywać się jak człowiek”, które mogłoby być synonimem zadawania cierpienia słabszym od nas istotom.
Przepełniał nas szacunek dla tych istot i dla wszystkiego, co przeszły. A one myślały po prostu, że to kolejne laboratorium. Myślały, że ogłuszenia i operacje mogą w każdej chwili powrócić. Nic zatem dziwnego, że tak długo nie chciały uwierzyć, że wreszcie trafiły w bezpieczne miejsce.
Książką, która zmusiła mnie do takich przemyśleń, jest „Szympansy z azylu Fauna. O przetrwaniu i woli życia”. Opowiada ona historię rocznego pobytu kanadyjskiego zoologa i biologa, Andrew Westolla, w schronisku dla „emerytowanych szympansów”, które zostały uratowane z laboratoriów biomedycznych. Testowano tam na nich leki, poddawano je eksperymentom i badaniom, uzasadnianym korzyściami dla ludzkości. W azylu Fauna Andrew wraz z Glorią, Richardem i innymi pracownikami schroniska uczestniczy w procesie zabliźniania ran trzynastu skrzywdzonych przez ludzi szympansów. Pisarz opowiada w reportażu głównie o opiece nad tymi ssakami naczelnymi, problemach, jakie napotykają one w relacjach pomiędzy swoim gatunkiem czy w nawiązywaniu kontaktów z opiekunami. Przybliża także historię każdego z szympansów, nakreślając tym samym genezę okaleczenia tych zwierząt i zaznaczając, jak skutki tej gehenny odbijają się w ich psychice i zdrowiu.
Autor bez upiększeń i filozoficznych uniesień opisuje nawet tak prowizoryczne czynności jak sprzątanie stanowisk naszych „krewniaków”, notuje swoje obserwacje dotyczące ich zachowań, emocji. Pomiędzy tymi informacjami zamieszcza także historię azylu Fauna, zwraca uwagę na poświęcenie i oddanie pracowników, głównie Glorii i Richarda – inicjatorów powstania farmy dla poddanych destrukcji szympansów. W swoich relacjach pisarz jest szczery, skrzętnie zwierza się z uczuć, wątpliwości, jakie nim targają, dzięki czemu lektura ta uderza swoją wiarygodnością. Narrator nie udaje odważnego wojownika, gotowego zbawić świat bez względu na żadne niebezpieczeństwo, jest zwykłym człowiekiem, któremu nieobce są lęki, pytania.
Cały reportaż czytało mi się bardzo szybko, ale nie mogłabym powiedzieć, że przyjemnie. Nie, to słowo jest zdecydowanie nieodpowiednie w przypadku tej lektury, bo była ona pełna brutalnych faktów, które mnie jednym słowem przybiły. Czasami nie potrafiłam powstrzymać łez, gdy czytałam o traumie, jakiej doświadczały szympansy z azylu Fauna (często od najmłodszych lat). Ich los nie był dla mnie obojętny, czuję, że dzięki reportażowi pana Westolla zbliżyłam się do tych zwierząt, co może wydać się dość dziwne. Przecież z teorii ewolucji wynika, że ssaki te są z nami, ludźmi, bardzo blisko spokrewnione, ale ja nigdy tego nie dostrzegałam, a może nawet nie chciałam dostrzec. Dopiero dzięki lekturze tego wstrząsającego reportażu zauważyłam, jak wiele nas z nimi łączy. Najgorsze jest jednak to, że zamiast otaczać opieką naszych „ewolucyjnych braci”, narażamy ich na cierpienie, a nawet śmierć, zasłaniając te okrucieństwa płaszczem perfidnej dobroczynności. Jakim prawem możemy krzywdzić te bezbronne zwierzęta?! Nic tego nie usprawiedliwia, nic! Nazywamy siebie wyższymi ssakami naczelnymi, chociaż na to nie zasługujemy, bo mimo swoich zdolności do miłości, współczucia bez zmrużenia oka potrafimy katować, zabijać.
Czy „Szympansy z azylu Fauna…” mogę polecić? Chyba nie, bo jest to jedna z tych lektur, których przeczytanie powinno być naszą własną potrzebą. Ja taką potrzebę odczułam i dlatego sięgnęłam po tę książkę. Nie żałuję, otworzyła ona moje oczy na problem, który zawsze wydawał mi się odległy i dosyć nieprawdopodobny. To bez wątpienia wstrząsająca historia, której prawdziwość po prostu boli. Mam nadzieję, że nie zabraknie wrażliwych ludzi gotowych na jej poznanie i odwiedzenia ciepłego przytułku trzynastu doświadczonych przez los szympansów, które walczą o przetrwanie, nie tracąc woli życia...


Moja ocena: 9/10

***
W końcu mamy już piątek. Ten tydzień był dla mnie baaardzo trudny, pełno sprawdzianów, kartkówek, prac domowych, nie miałam nawet kiedy sięgnąć po jakąś książkę do czytania. Niestety, następny tydzień zapowiada się podobnie. :( Powoli wysiadają mi akumulatorki, najchętniej przespałabym cały dzień, ale niestety nie mogę sobie na to pozwolić, bo czeka mnie nauka czasowników nieregularnych z niemieckiego i państw świata ze stolicami na geografię, sprawdzian z matematyki i fizyki. Dobrze, że chociaż kolejny piątek jest wolny.
Trzymajcie się, zostawiam Was z Florence...


niedziela, 6 października 2013

Pollyanna - Eleanor Hodgeman Porter

Tytuł: "Pollyanna"
Autor: Eleanor Hodgeman Porter
Wydawnictwo: Egmont
Stron: 272

Czy istnieje jakiś przepis na szczęście? Taka receptura, która nie pozwoli nam się nigdy smucić, a tylko radośnie przeżywać każdy dzień... Chyba jeszcze nikt nie poznał jej składu i najprawdopodobniej nie pozna, bo według mnie taka mikstura nie istnieje. Cierpienie, smutek to nieodłączne elementy życia, które możemy tylko i wyłącznie nauczyć się znosić. Jak? Tego może nas nauczyć jedenastoletnia dziewczynka...

Po śmierci ojca Pollyanna trafia na wychowanie do surowej, oschłej ciotki Polly. W ponurym dotąd domu, a nawet w miasteczku wraz z przyjazdem dziewczynki pojawia się iskierka radości. Mała sierotka zdobywa serca wszystkich mieszkańców, nawet tych najsmutniejszych, dzięki pogodzie ducha i swojej niezwykłej grze w radość.

Historia stworzona przez panią Porter przybliża nam postać dziewczynki, której śmierć rodziców ani inne trudności w życiu nie są w stanie załamać. Wciąż pozostaje ona radosnym dzieckiem i swoim uśmiechem zaraża wszystkich wokoło. I może jest to naiwna powiastka, która nijak wpisuje się w naszą rzeczywistość, ale z pewnością nie można odmówić jej uroku i tego, że pozwala nam odnaleźć w sobie wewnętrzne dziecko - istotę, która spogląda na świat wrażliwym na radosne kolory okiem. 

Bohaterowie tej książki są różni, jedni zgorzkniali i ponurzy, inni prostoduszni i weseli. Do tych pierwszych można bez wątpienia zaliczyć ciotkę Polly, panią Snow bądź pana Pendletona, ale reprezentantów drugiej grupy jest zdecydowanie więcej, chociażby przez fakt, że smutna część mieszkańców Beldingsville za sprawą wesołej podopiecznej panny Polly, po jakimś czasie dołączyła do radosnego grona. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że wszyscy bohaterowie wykreowani przez autorkę zasługują na uwagę, każdy z nich ma w sobie tę odrobinkę dobra, którą wystarczy tylko dostrzec, tak jak zrobiła ta Pollyanna.

Lektura powieści pani Porter była bardzo przyjemna, razem z główną bohaterką poznawałam nowych ludzi, przeżywałam zabawne przygody i z lekką tęsknotą myślałam o czasach, których nie dane było mi przeżyć. Oczywiście przy czytaniu tej książki udzielił mi się także wszechobecny w niej optymizm, którego największym źródłem była główna bohaterka - żywe srebro. Poza tym świetnie wyważone tempo akcji, nienużące opisy sprawiły, że ze smutkiem przewróciłam ostatnią stronę. Idąc za przykładem Pollyanny postanowiłam jednak znaleźć w tym dobrą stronę - dzięki temu, że skończyłam wcześniej czytać książkę, być może znajdę czas, aby pouczyć się do kartkówki z fizyki, która czeka mnie w tym tygodniu. Nie można też zapomnieć o nowym, wspaniałym wydaniu z którym miałam okazję się zapoznać, z pewnością zasługuje ono na uwagę. Duża, przejrzysta czcionka i piękna szata graficzna jeszcze umiliły mi chwile spędzone na lekturze. 

"Pollyanna" to urocza i ciepła historia, która ma niesamowitą moc... Potrafi rozgrzać serce swoją prostotą i dać do zrozumienia jak miłe może być życie, gdy umie się dostrzegać w nim przejawy szczęścia, nawet te najmniejsze. Polecam tę powieść miłośnikom Ani z Zielonego Wzgórza i wszystkim tym, którzy potrzebują przyjemnej dawki optymizmu.

Moja ocena: 9/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję

***
Kto wymyślił fizykę? : < Jeśli się dowiem, z pewnością nieuprzejmie podziękuje temu człowiekowi. Przez niego (zakładam, że był to mężczyzna, kobieta nie mogła być tak bezduszna) muszę odkrywać tajniki siły dośrodkowej, zamiast oddawać się lekturze jakiejś ciekawej książki...
Napisałabym coś jeszcze, ale przypomniałam sobie, że muszę jeszcze przygotować strój na jutrzejszy Dzień Bajek Disneya w mojej szkole. :D

środa, 2 października 2013

Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn - Donald Spoto

Tytuł: "Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn"
Autor: Donald Spoto
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 282

Osoby Audrey Hepburn raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. Jest to jedna z największych legend kina, modelka i działaczka humanitarna. Jako aktorka została nawet uhonorowana w 1954 r. Oskarem za kreację pierwszoplanowej bohaterki w "Rzymskich wakacjach". Mimo że od jej śmierci minęło już 20 lat, nadal jest uważana za ikonę stylu, a przede wszystkim wzór do naśladowania, bo Audrey była nie tylko fenomenalną aktorką, ale co najważniejsze wrażliwą na ludzkie cierpienie osobą. Wydaje się, że była niemal idealnym człowiekiem, jednak tak jak każdy z nas miała swoje tajemnice, które zgłębić zdecydował się autor jej biografii, Donald Spoto.
Bez wątpienia życia Audrey nie można zaliczyć do najłatwiejszych, ponieważ już od najmłodszych lat przyszła gwiazda kina musiała zmierzyć się z kłótniami, a potem rozwodem rodziców, wojną w Holandii i snującym się za nią głodem, niedożywieniem, które przez długi czas podążały jej śladami. Aktorka nie miała dostatniej ilości szczęścia w miłości, co skutkowało kilkoma nieudanymi związkami; stale pogrążona była pracą i powoli pięła się po szczeblach kariery. Wiele osób zapewne zdziwię stwierdzeniem, że życie kobiety sukcesu, za którą pewnie wszyscy uważamy Audrey, nie było usłaną różami ścieżką. Bardziej przypominało ono kamienistą drogę, na której okazyjnie pojawiały się chwile uniesienia i bezgranicznej radości. Droga ta była także pełna niebezpiecznych zaułków, w których Audrey czasami się gubiła, wpadała w depresję czy zapalała kolejnego papierosa…
Była w zasadzie bardzo niepewną siebie osobą, a ta niepewność sprawiała, że wszyscy się w niej zakochiwali… Była gwiazdą, która nie potrafiła dostrzec własnego blasku.

Od razu nasuwa się pytanie: w jaki sposób najlepiej przedstawić życie takiej osoby? Myślę, że chyba najwłaściwszym wyjściem jest odrzucenie pragnienia sensacji, a co za tym idzie – subtelne podejście do sprawy. Donald Spoto nie wmaszerował z brudnymi buciorami do życia Audrey, tylko delikatnie otworzył drzwi i wszedł w nie po cichutku, na paluszkach. Zapisał tylko to, co wydało mu się najważniejsze, a w swojej książce przedstawił jedynie fakty. Ukazał istotne momenty z życia aktorki, te najszczęśliwsze i najsmutniejsze, zaczynając od narodzin, a kończąc na śmierci. Dokładnie opisał apogeum kariery Audrey, ale nie zapomniał także o ważnej w jej życiu działalności charytatywnej. Szkoda tylko, że raczej niewiele dodawał od siebie, a skupił się tylko na przekazywaniu konkretnych wiadomości, być może lektura stałaby się jeszcze ciekawsza.
Dosyć trudno jest pisać o biografii, bo jej autor nie wykreował sam postaci, nie poruszał za ich sznureczki ani nie wymyślił historii, którą przedstawił. Tę historię napisała sama Audrey, użyła własnej czcionki i wybrała kolor kartek. Kontrast pomiędzy jasnością bieli a czernią doskonale odzwierciedla istotę jej życia, sporadycznie nawiedzanego przez ogromne sukcesy, przyćmiewające nieszczęśliwe epizody. Jednak nawet one nie były w stanie przeszkodzić w rozkwicie wspaniałej inspiracji wielu projektantów i zwykłych kobiet, rozkwicie, który uważnym, ale nie nieomylnym okiem, obserwował cały świat.
"Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn" jest interesującą i dokładną biografią, dzięki niej jeszcze lepiej poznałam kobietę, która mimo ogromnej sławy nie zapomniała o tym, co w życiu najważniejsze – o drugim człowieku. Dowiedziałam się jaka była naprawdę - jako córka, żona, matka - i poczułam do niej jeszcze większą sympatię. Polecam tę lekturę nie tylko pasjonatom kina czy wielbicielom aktorki, zachęcam do przeczytania jej także osoby, które być może nie zauważyły lub nie zainteresowały się tym pięknym motylem, który mimo próby czasu wciąż błyszczy.
Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi

***
Mamy już środę! : O A jeszcze nie tak dawno był poniedziałek. Teraz czekam tylko na weekend i żyję myślą byle do piątku. Chociaż nienienie - w piątek mam biologię! -.- No to do piątkowego wieczoru! Dzisiaj, o dziwo, nie mam nic zadanego na jutro, ale muszę pouczyć się genetyki, bo pojutrze szykuje się porządne odpytywanko. :/ 
Życzę Wam ciepłego wieczoru z kubkiem parującej herbaty/kakao. :)

środa, 25 września 2013

Zbuntowane anioły - Libba Bray

Tytuł: "Zbuntowane anioły"
Autor: Libba Bray
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 488

Mimo wielu lat, które minęły od istnienia epoki wiktoriańskiej, wciąż znajdują się jej nowi wielbiciele, których uwagę przykuwają strojne suknie, modne w tych czasach bale zamożnych dam i panów oraz piękne zabytki architektury. Śmiało mogę zaliczyć się do owej grupki pasjonatów tego okresu; do wiktoriańskiej Anglii wracam nie tylko z powodu wcześniej wymienionych pobudek, ale również przygód upartej i inteligentnej dziewczyny o niebywałych, magicznych zdolnościach…
Dwa miesiące po tragedii, która wydarzyła się w Akademii Spence, Gemma, Felicity i Ann wciąż odwiedzają "międzyświat", mimo że czyha tam na nie wiele niebezpieczeństw. Dziewczyny poszukują zaginionej Świątyni, odnalezienie tego miejsca jest chyba jedynym sposobem na ponowne związanie magii. Gemma wciąż wzdycha do tajemniczego Kartika, jednak w jej otoczeniu pojawia się także drugi młodzieniec, którego również obdarza zainteresowaniem. W czasie wizyty w szpitalu, w którym pracuje brat Gemmy, dziewczyna spotyka Nell Hawkins - kobieta ta wie, jak dotrzeć do Świątyni. Czy uczennice Spence zdołają ją odnaleźć?
Jak to jest (…) próbować nadążyć za światem, który puszcza cię niczym rozkręconego bąka w przyszłość, a ty i tak wiesz, że zawsze zostajesz o krok z tyłu?
Nadszedł w końcu ten moment, kiedy jestem już po lekturze drugiej części trylogii pani Libby Bray. Poprzedni tom bardzo mi się spodobał i pozostawił w lekkim niedosycie, który już zaspokoiłam, ale jak to zwykle bywa - książka uraczyła mnie nowym. Zacznę jednak od początku. Po raz kolejny przeniosłam się do wiktoriańskiej Anglii, której mroczny klimat miałam po prostu na wyciągnięcie ręki. Już ten jeden aspekt utwierdził mnie w przekonaniu, że czeka mnie kolejna dawka niesamowitych i wiejących grozą wydarzeń. Tak też było, chociaż zdarzały się momenty, w których wiało nudą. Akcja balansowała pomiędzy granicami monotonii, gdy miałam ochotę zasnąć nad książką, a chwilami uniesień, kiedy to nie wyobrażałam sobie przerwania czytania. Na szczęście tych pozytywnych momentów było więcej.
W "Zbuntowanych aniołach" mogłam lepiej zgłębić cudowny "międzyświat", którego w tej części był naprawdę dużo, a to za sprawą podjętej przez Gemmę misji odszukania Świątyni. Trudno oprzeć się temu miejscu, w którym wszystko jest możliwe, nawet jeśli jest ono dosyć absurdalne. Autorka postanowiła poświęcić więcej uwagi także tajemniczemu Kartikowi, który w pierwszej części trylogii pojawiał się tylko okazyjnie. Teraz mogłam go lepiej poznać i zobaczyć, jaki naprawdę jest, co skutkuje tym, że okazał się drugim w kolejności moich najbardziej ulubionych bohaterów tej serii. Oczywiście pierwsze miejsce nadal jest własnością Gemmy, która mnie i tym razem nie zawiodła, bo w odróżnieniu od swoich rówieśniczek potrafi czasami wykazać się odpowiedzialnością i ma niezwykle silny charakter, nie daje sobą manipulować i jest odważna, chce stawić czoła swojej przeciwniczce, mimo że zdaje sobie sprawę z tego, jakie to będzie niebezpieczne.
A jeśli zło tak naprawdę nie istnieje? Jeśli zostało wymyślone przez nas i w rzeczywistości musimy walczyć tylko z własnymi ograniczeniami? Jeśli to tylko ciągła bitwa między naszą wolą, pragnieniami i decyzjami?
Tak, "Zbuntowane anioły" to świetna kontynuacja. Przeczytałam ją w mgnieniu oka, głodna niezwykłych i przyspieszających puls wydarzeń, które zgodnie z moimi oczekiwaniami otrzymałam. Ta napisana w lekkim stylu powieść uczciwie skradła mi kilka godzin, zrekompensowała je jednak ciekawą akcją - opartą na doskonałym pomyśle i świetnym wykonaniu. Już nie mogę się doczekać, kiedy po raz trzeci i niestety ostatni przekroczę mury Akademii Spence, by wraz z jej uczennicami odkrywać kolejne tajemnice, nieufnie zagłębiać się w różnobarwny świat magii…
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania

*** 
Jejciu, dopiero początek roku szkolnego, ok, pierwszy miesiąc, a już czuję się zmęczona tym całym liceum, nauczycielami i nauką, a już najbardziej historią i biologią. W tygodniu nawet nie mam czasu czytać książek, dlatego nadrabiam to w weekendy, ale i tu nie tak intensywnie jak bym chciała. Chcę wakaaaacji! :( No dobra, może najpierw soboty i niedzieli! Teraz kończę narzekać i zmykam uczyć się mojej kochaanej historii, która jest przecież taaaka ważna na profilu medycznym...
Trzymajcie się!

piątek, 13 września 2013

English Matters

Kiedyś myślałam, że nauka języków obcych to kompletna nuda i udręka, kojarzyła mi się zawsze z wykuwaniem na pamięć strony słówek z zeszytu i pisaniem po 5 razy podobnych do siebie zdań opartych na tej samej zasadzie gramatycznej. Na szczęście te mroczne czasy, gdy żyłam w nieświadomości, już minęły, bo znalazłam wiele sposobów na naukę języka obcego, do których zalicza się m. in. czytanie książek, prasy w tym języku. 

Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić doskonałą pomoc w poznawaniu języka angielskiego, są to dwumiesięczniki English Matters wydawane przez wydawnictwo Colorful Media dla osób uczących się języka angielskiego. Zawierają wiele interesujących artykułów z różnych dziedzin opatrzonych ciekawymi zdjęciami, bez wątpienia każdy znajdzie tu coś dla siebie: kuchnia, podróże, sport, ochrona środowiska, styl życia itd., naprawdę jest w czym wybierać. Jeden numer kosztuje 9,50 zł. Kolejną zaletą magazynu jest dostosowanie go do efektywnej nauki. Każdy artykuł zawiera dodatkową kolumnę z trudnymi słówkami, wyrażeniami, które pojawiły się w tekście, wraz z ich tłumaczeniem na język polski, dzięki temu nie musimy, co chwilę biegać po słownik, żeby sprawdzić, co znaczą poszczególne zwroty. Magazyn ma przeważnie 42 strony, nie musimy przeczytać od razu wszystkich, możemy podzielić sobie lekturę na kilka części i dostosować do naszych możliwości czasowych.


Magazyn jest podzielony na kilka głównych działów:

This & That
Tutaj pojawia się wiele ciekawostek, które nie raz sprawiły, że moje oczy wychodziły z orbit. 

People & Lifestyle
W tej części pojawiają się artykuły o sławnych osobach, a także zwykłych ludziach i ich stylu życia. 

Culture
Nazwa mówi sama za siebie, w tym dziale pojawiają się artykuły na temat szeroko pojętej kultury, globalizacji.

Travel
Zdecydowanie mój ulubiony dział, z którego można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o różnych zakątkach świata.

Leisure
Rozrywka, sposoby na ciekawe spędzanie wolnego czasu, zainteresowania - czyli jak się nie nudzić.

Environment
Dział poświęcony ochronie środowiska - moja kolejna perełka.

Wydawnictwo Colorfulmedia ma w swojej ofercie od jakiegoś czasu także wydania specjalne English Matters. Dotyczą one konkretnych tematów, państw itp., ukazały się już numery m.in. o Wielkiej Brytanii, Australii, Stanach Zjednoczonych, kuchni Wielkiej Brytanii, filmach, sporcie itd. Od zwykłych wydań różni je także cena, kosztują trochę drożej, dokładnie 11,50 zł, ale i tak warto je kupić, ponieważ nie pojawiają się co 2 miesiące, tylko rzadziej. Magazyny English Matters możemy nabyć w sieci sklepów Empik, salonach InMedio oraz kioskach Kolporter i Ruch, a także w księgarniach językowych (Omnibus, Bookland). EM możemy kupić również na stronie wydawcy - www.em.colorfulmedia.pl/ i tam także zamówić prenumeratę. 

Podsumowując, English Matters to ciekawa i przystępna forma pogłębiania znajomości języka angielskiego. Pozwala łączyć przyjemne z pożytecznym, bo oprócz nauki nowego słownictwa, także gramatyki, możemy dowiedzieć się czegoś o świecie, zrelaksować się przy interesującej prasie. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że już po kilku dniach lektury poszerzyłam swoje słownictwo o kilkadziesiąt przydatnych zwrotów. Tymczasem teraz zmykam, żeby doczytać wydanie specjalne EM o Australii przy filiżance ciepłej herbaty i akompaniamencie deszczu.

Za wspaniałe pomoce naukowe dziękuję 

środa, 11 września 2013

Ostatnia piosenka - Nicholas Sparks

Tytuł: "Ostatnia piosenka"
Autor: Nicholas Sparks
Wydawnictwo: Albatros
Stron: 448

Twórczość Nicholasa Sparksa to chyba najbardziej rozchwytywany zakątek literatury kobiecej. Pisarz ten w wielu swoich książkach porusza temat miłości, cierpienia, a swoje historie kończy zazwyczaj w sposób zaskakujący i wzruszający. Miałam okazję przekonać się o tym podczas lektury „Jesiennej miłości”, która przypadła mi do gustu. Do „Ostatniej piosenki” podeszłam z lekką rezerwą, jednak niepotrzebnie, ponieważ po przeczytaniu miałam ochotę jeszcze raz przeżyć to, co zdarzyło się w książce.
Historia rozpoczyna się w lecie. Siedemnastoletnia wówczas Veronica (Ronnie) i jej brat mają spędzić wakacje w niewielkim miasteczku Karoliny Północnej, w którym mieszka ojciec rodzeństwa, pianista – który rozwiódł się 3 lata temu z ich matką. Dziewczyna jest załamana perspektywą spędzenia lata w Wilmington, w którym tempo życia tak strasznie różni się od tego w Nowym Jorku. Z pozoru najnudniejsze lato stanie się najważniejszym czasem w życiu Ronnie. Przeżyje bowiem pierwszą prawdziwą miłość, dorośnie i dowie się, jak ważna w jej życiu jest rodzina.
Zawsze powinno się postępować właściwie, nawet jeśli to trudne.
Życie, uświadomił sobie, bardzo przypomina piosenkę. Na początku jest tajemnica, na końcu – potwierdzenie, ale to w środku kryją się wszystkie emocje, dla których cała sprawa staje się warta zachodu.Fabuła sama w sobie wydaje się stworzona dla lekkiej wakacyjnej powieści. I tak właśnie jest, tyle że „Ostatnia piosenka” gwarantuje chwile, w których po prostu nie można przerwać lektury. Sprawia, że uśmiechamy się w myślach, a na koniec wywołuje falę łez, tych szczerych, zdarzających mi się tylko wtedy, gdy występują bohaterowie, których chciałabym kiedyś poznać w rzeczywistości. A tacy właśnie pojawili się w tej książce – nieszablonowi i sympatyczni. Może zacznę od Ronnie, zbuntowanej nastolatki. Na samym początku nie zauważa niczego poza czubkiem swojego nosa, ale podczas tych pamiętnych wakacji ulega diametralnej przemianie, zaczyna dostrzegać to, co w życiu najważniejsze, a jednocześnie najpiękniejsze. Ojciec dziewczyny to typ przewodnika, osoby, która nie narzuca swoich poglądów, a jednak stara się wskazywać najlepszą drogę swoim bliskim, np. Ronnie.  Will, sympatia Veronici, to typ chłopaka, którego chyba każda dziewczyna chciałaby mieć. Inteligentny, zabawny, a do tego czuły i wrażliwy, potrafi pochylić się nad małym żółwiem, by mu pomóc. Uroczy bohater to zdecydowanie braciszek głównej bohaterki, Jonah. Często droczy się z siostrą, co jest bardzo śmieszne, następnie możemy obserwować, jak ten mały chłopiec przeżywa dotychczas najsmutniejsze wydarzenie w swoim życiu.
Życie, uświadomił sobie, bardzo przypomina piosenkę. Na początku jest tajemnica, na końcu – potwierdzenie, ale to w środku kryją się wszystkie emocje, dla których cała sprawa staje się warta zachodu.
Język w książce jest oczywiście przyjemny w odbiorze, ani razu nie miałam ochoty zrobić sobie przerwy w czytaniu, bo ani akcja mnie nie nudziła, ani styl autora nie zniechęcał do dalszej lektury. Przyjemnie spędziłam czas z tą książką i jestem pewna, że jeszcze nie raz wrócę do tej przepięknej historii, gdyż jest nie tylko ciepłą i sielankową powieścią, którą możemy sobie zapełnić wolny czas, ale także wartościową pozycją. Największe znaczenie dla całokształtu mojej opinii miało jednak zakończenie książki, zaskakujące i niestety smutne, chociaż nie do końca, bo z drugiej strony napawające nadzieją (zresztą, nadal tak do końca nie wiem, co o nim sądzić). Nie ulega wątpliwości fakt, że kulminacyjny moment tej powieści został doskonale przemyślany, dzięki czemu stał się jednym słowem doskonały, niesamowicie podwyższył wartość owej historii.
Problematyka powieści jest różnorodna, poruszono w niej temat m.in. pierwszej miłości, która została ukazana w sposób delikatny i jednocześnie uroczy, mimo że nie wszystko w tym uczuciu było takie proste – zdarzały się kłótnie i niedomówienia. Oprócz tego autor dużo uwagi poświęcił kwestii oparcia w rodzinie, którą przedstawił głównie na przykładzie relacji pomiędzy Ronnie a jej ojcem. Na początku nie potrafili się ze sobą dogadać, dziewczyna nawet nie dawała szansy Steve’owi, żeby mógł spędzić z nią choć troszeczkę czasu, nadrobić te stracone trzy lata, jednak potem doceniła obecność swojego taty i zdecydowanie zbliżyła się do niego. Kolejną sprawą, o której pan Sparks postanowił wspomnieć w swojej książce, jest wiara w Boga. W wielu miejscach tej powieści znalazły się rozmyślania ojca Ronnie o Bogu, nawiązaniu z Nim kontaktu czy dostrzeżeniu Jego obecności. Wiara została przedstawiona tu jako wewnętrzna siła, która pomaga nam dokonywać właściwych wyborów i uwrażliwia nasze zmysły na piękno otaczającego świata.
„Ostatnia piosenka” to niezwykle wzruszającą i mądra książka, bez dwóch zdań zostanie na długo w mojej pamięci. Opowiada historię, która może przydarzyć się każdemu z nas, dzięki czemu uświadamia nam, jak ulotne bywa ludzkie życie, zachęca do okazywania radości z małych rzeczy (w powieści: narodzin małych żółwików) i szanowania naszych rodzin. Nigdy bowiem nie wiemy, jak długo będzie nam dane się nimi nacieszyć. Polecam tę powieść każdemu, na lato, zimę, jesienne wieczory – bez znaczenia kiedy – jest ona warta uwagi i chwili refleksji.
Moja ocena: 10/10
***
Powiem tak - liceum to potworny pożeracz czasu, tego wolnego również, nie wyrabiam już na zakrętach, a przecież mamy dopiero początek roku szkolnego, nie mam czasu nawet wejść na bloga i coś napisać, chwilę wolną mam tak gdzieś ok. 22, a wtedy już mnie strasznie bolą oczy... Nie mogę już się doczekać weekendu, w końcu choć troszeczkę odpocznę, pouczę się mojego kochanego hiszpańskiego, obejrzę w końcu jakiś odcinek Chirurgów. Teraz jednak muszę skończyć marzyć, zmykam czytać Króla Edypa.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Mroczny sekret - Libba Bray

Tytuł: Mroczny sekret
Autor: Libba Bray
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Stron: 360

Gdyby okazało się, że masz magiczne, być może niebezpieczne zdolności, dzięki którym mogłabyś dostać wszystko, czego zapragniesz w innym świecie, zdecydowałabyś się ich używać? Czy byłabyś skłonna, mimo wielu ostrzeżeń, jeszcze powiększyć swoją moc? Zakładam, że tak – nic dziwnego, Gemma i jej przyjaciółki też tak zrobiły, a nadprzyrodzone zdolności, do których miały dostęp, stały się przekleństwem.
Po zagadkowej śmierci matki szesnastoletnia Gemma Doyle trafia do londyńskiej Akademii Spence, szkoły dla młodych panien z internatem. Początkowo nie potrafi się tam zaaklimatyzować i czuje się bardzo samotna, a do tego wciąż nękają ją wizje przyszłości. W końcu udaje jej się zaprzyjaźnić z kilkoma wpływowymi dziewczynami, które razem z nią wielokrotnie wymykają się w nocy ze szkoły. Podczas pobytu w Spence Gemma odkrywa w sobie także moc, dzięki której może przenosić się do niesamowitego międzyświata…
Wprowadzenie dziewiętnastowiecznej Anglii jako tła powieści, ubranie bohaterek o nienagannych manierach w piękne suknie to zdecydowany powiew świeżości w literaturze młodzieżowej, mimo znacznego wieku tej koncepcji. Duch epoki wiktoriańskiej został świetnie zarysowany przez autorkę książki, dzięki czemu mogłam poczuć ten swoisty gotycki klimat, z którym zawsze kojarzyły mi się te czasy. Ale to nie jedyna zasługa pani Libby Bray, gdyż doskonale poradziła sobie także z ubraniem całej historii w słowa. Opisy nie były przytłaczające, a dialogi zostały w miarę poprawnie wkomponowane w tło historyczne.
Akcja powieści stale czymś zaskakiwała. Zabójstwo, rodzinne tajemnice czy nocne wyprawy do lasu to tylko niektóre z ponurych atrakcji Spence. Jedynie wizje Gemmy w pierwszych rozdziałach troszeczkę mnie denerwowały, bo ni z gruchy, ni z pietruchy w pewnej chwili dziewczyna znajdowała się w wyimaginowanym świecie, a już zaraz była z powrotem, na szczęście potem jakoś się do tego przyzwyczaiłam. "Mroczny sekret" to książka, której lektura dostarcza wielu emocji, zaczynając od rozbawienia spowodowanego wybrykami niesfornych uczennic, a kończąc na smutku i strachu, które towarzyszyły mi głównie w ostatnich momentach historii. Zdecydowanie należy skorzystać z rady umieszczonej na okładce i czytać tę powieść po zmierzchu, nabiera ona wtedy jeszcze ciemniejszych barw.
Mówią, że diabeł tkwi w szczegółach. To samo można powiedzieć o prawdzie. Odrzuć szczegóły, zostaw samo sedno i możesz na nim ukrzyżować każdego.
Kreacje głównych bohaterek również zostały świetnie zaprojektowane. Trzy dziewczyny z zamożnych rodzin i jedna uboższa stypendystka. Wydawałoby się, że takie urocze damy prowadzą beztroskie życie (przynajmniej te trzy bogatsze), w którym ich jedynym problemem jest wybór biżuterii na przyjęcie. A jednak tak nie jest, bo każda z nich ma swoje zmartwienia, z którymi trudno im się pogodzić. Ann nie jest tak ładna jak jej koleżanki i w najlepszym wypadku czeka ją kariera guwernantki, ojciec Felicity wcale się nią nie interesuje, rodzice Pippy chcą ją wydać za bogatego, pięćdziesięcioletniego mężczyznę, którego nie kocha, a Gemma wciąż miewa wizje, które niestety się spełniają. Co najlepsze – dziewczęta stale się wspierają i próbują razem przezwyciężać przeciwności losu. To prawda, że Pippa czasami bywa nadęta i irytująca, a Ann naiwna jak dziecko, jednak do każdej z dziewczyn poczułam sympatię.
"Mroczny sekret" to powieść, wobec której miałam wysokie oczekiwania, na szczęście nie zawiodłam się. Książka urzekła mnie swoim unikalnym klimatem i fantastycznymi postaciami, które przeżywały niesamowite przygody i rozterki, przy których całym sercem im towarzyszyłam. Czuję tylko lekki niedosyt po przeczytaniu ostatniej strony, jednak postaram się w najbliższym czasie go poskromić, sięgając po drugą część trylogii "Magiczny Krąg" z nadzieją, że będzie tak ciekawa i nieprzewidywalna jak jej poprzedniczka. Przecież…
Każde zakończenie stanowi początek czegoś nowego.
Moja ocena: 9/10
Z możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi literatura.juventum.pl

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania

***
W końcu zebrałam się, by coś tu wstawić! Ostatnie dni przeleżałam w łóżku z powodu paskudnej wirusówki (chorowanie pod koniec wakacji ♥), ale dzisiaj czuję się już w miarę dobrze. Teraz zamierzam poświęcić trochę czasu książkom z mojej półki, a zacznę od Ostatniej piosenki. :)