Jeśli chcesz nadal czytać najnowsze posty na tym blogu, dodaj się ponownie do obserwatorów (najpierw usuń siebie, potem dodaj). Zmieniłam jakiś czas temu adres bloga, dlatego teraz moje ostatnio dodane posty wyświetlają się tylko tym, którzy dodali się do obserwatorów po tej zmianie. Będę bardzo wdzięczna, jeśli jeszcze tu wrócisz. :)

sobota, 9 sierpnia 2014

Dotyk Julii - Tahereh Mafi

Tytuł: Dotyk Julii
Autor: Tahereh Mafi
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 336

Talent, umiejętność, dar mogą zdobić człowieka, czynić go wyjątkowym. Co jednak, jeśli taki dar nie jest niczym dobrym, a jedynie przekleństwem? Czy to uprawnia innych do nazywania kogoś potworem? Jak wiele zła może wyrządzić taka siła? Jak żądnym władzy trzeba być, by chcieć wykorzystać ją przeciwko ludzkości, ledwie oddychającemu jeszcze światu?

Siedemnastoletnia Julia Ferrars przebywa w zakładzie psychiatrycznym z powodu zbrodni, której nieumyślnie się dopuściła. Od momentu urodzenia wszyscy traktują ją jak potwora, ponieważ jej dotyk zabija. Od kiedy pamięta zawsze była wyobcowana, trzy lata temu nawet rodzice się jej pozbyli, pozwalając tym samym Komitetowi Odnowy na zamknięcie jej w niewielkim pokoiku, gdzie już nie powinna stanowić dla nikogo zagrożenia. Julia skazana jest na samotność, beznadziejne egzystowanie wśród czterech ścian, smutnych myśli, wspomnień. Jednak pewnego dnia okazuje się, że będzie dzieliła pokój z współlokatorem, Adamem, który odmieni jej życie i sprawi, że nic już nie będzie takie samo.

Język tej powieści jest dosyć specyficzny, przepełniony emocjami i z pewnością nie każdemu się spodoba. Ma prawdopodobnie tak samo dużo przeciwników, co zwolenników. Dlaczego? Ponieważ bardzo często autorka powieści używa górnolotnych metafor, porównań, głównie do opisu uczuć głównej bohaterki. Według mnie tak ozdobny styl pisania bardziej pasuje do takich książek jak fenomenalna „Ania z Zielonego Wzgórza” aniżeli do dystopii. Z jednej strony jest to bardzo dobre posunięcie, ponieważ przeczy niepochlebnym opiniom na temat powieści dla młodzieży, których język nie jest zbyt wyszukany, ale z drugiej strony czasami po prostu irytuje. Z początku styl trochę mnie denerwował, jednak w momencie, gdy akcja w końcu przyspieszyła, przestałam zawracać sobie nim głowę i w pełni skupiłam się na wydarzeniach.

Świat, jaki pobieżnie ukazuje przed nami autorka powieści, jest bardzo zniszczony, stanowi niemalże ruiny tego, co kiedyś jeszcze istniało. Zwierzęta są na wymarciu, rośliny przestały wegetować, a ludzie są zabijani przez obecne władze lub żyją w ukryciu, nieustannie głodując. Natomiast dzieci – te, które jeszcze żyją – mieszkają w specjalnie wydzielonych przez władze dzielnicach, gdzie każdego dnia mają przydzieloną określoną niewielką ilość jedzenia, a ich codzienność polega głównie na ukrywaniu się. Szkoda, że w książce niewiele miejsca zostało przeznaczone opisom rzeczywistości świata dystopii w porównaniu z przestrzenią, jaką zajęła tu miłość, ponieważ jest to według mnie jeden z ważniejszych elementów powieści tego gatunku.

Postacie są jednym z większych atutów tej powieści, chociaż prawdę mówiąc, większą sympatię poczułam do tych drugoplanowych. Julię, czyli główną bohaterkę, poznajemy bardzo dobrze, dzięki pierwszoosobowej narracji i masie przemyśleń, które zajmują dużą część książki. Życie jej nie oszczędzało, nigdy nie była akceptowana, bo każdy, kto spotykał ją na swojej drodze, oceniał ją przez pryzmat niebezpiecznej zdolności. I wynik tego był zazwyczaj taki sam – potwór, dziwadło wymagające izolacji. Jednak dziewczyna nie dała się złamać, wciąż ma nadzieję, że będzie wolna, odleci niczym ptak z jej snów. Adam, współlokator Julii, wielokrotnie wykazuje się odwagą, jest także bardzo czuły, wpatrzony w główną bohaterkę. Warner, człowiek, który dla własnych korzyści chce wykorzystać „potencjał” Julii, to najbardziej zagadkowa postać w tej powieści. Nonszalancki, bezwzględny (bez zmrużenia oka zabija ludzi), niemalże psychopatyczny – tak naprawdę jest chyba zagubiony w świecie, który stale sam niszczy, dlatego też budzi we mnie strach, ale także współczucie. Natomiast moją ulubioną postacią został młodszy brat Adama, James – polubiłam go od momentu pojawienia się w powieści, bo niełatwe życie w stałym ukryciu nie zmieniło jego dziecięcego sposobu postrzegania świata i doceniania nawet najmniejszych rzeczy.

Na koniec nie potrafię powiedzieć, że „Dotyk Julii” mi się nie podobał, ale także nie mogę stwierdzić, że książka ta mną wstrząsnęła czy wywołała rumieńce na mojej twarzy. Jedno jest jednak pewne – sięgnę po jej kontynuację, ponieważ bardzo ciekawi mnie, jak dalej potoczą się losy Julii, Adama, Jamesa i pozostałych bohaterów. Jest coś takiego w tej powieści, że mimo jej niedoskonałości ma się niezwykłą ochotę na powrót do tego skrzywdzonego ludzką zachłannością świata z nadzieją, że jeszcze nie jest za późno na jego ocalenie…

Nadzieja bierze mnie w ramiona i trzyma w swoich objęciach, ociera mi łzy i mówi, że dziś, jutro, za dwa dni wszystko będzie dobrze, a ja jestem na tyle szalona, że ośmielam się w to wierzyć.

Moja ocena: 7/10

***
Wciąż robię ogromne przerwy, chociaż obiecałam, że będę się częściej odzywać. Wstyd mi trochę, ale zamierzam się poprawić. Pisałam, że opowiem na nowym blogu o tym, co dzieje się teraz w moim życiu, ale jak zwykle mam problem, oczywiście nie byle jaki - nie mam pomysłu na nazwę mojego nowego bloga. No i klops. Mam nadzieję, że szybko coś wymyślę.
Cieszcie się wakacjami i ciepłymi wieczorami z książką!


poniedziałek, 7 lipca 2014

Nie kończąca się historia - Michael Ende

Tytuł: „Nie kończąca się historia”
Autor: Michael Ende
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 640

Książki – najwięcej o nich mogą powiedzieć ci, którzy sięgają po nie najczęściej i uważają je za takich „papierowych przyjaciół”. Dla jednych z nich stanowią formę relaksu, dla innych doskonały sposób na umilenie podróży pociągiem, a dla jeszcze innych – odskocznię od codzienności. I właśnie tym ostatnim wariantem jest dla małego Bastiana „Nie kończąca się historia”…

Wspomniana przed chwilą książka dostaje się w ręce jedenastoletniego Bastiana Baltazara Buksa zupełnie przypadkowo. Pewnego deszczowego dnia jest on ścigany przez kolegów, którzy już od dłuższego czasu traktują go jak obiekt do dokuczania i wyśmiewania. Szukając kryjówki, Bastian trafia do antykwariatu, w którym spotyka go niezbyt miłe powitanie ze strony właściciela. Kiedy antykwariusz wychodzi na zaplecze, chłopiec kradnie tajemniczo wyglądającą książkę, po czym ucieka z miejsca. Następnie zamiast udać się na lekcje, biegnie na szkolny strych i tam pogrąża się w lekturze. „Nie kończąca się historia” tak go pochłania, że w pewnej chwili staje się jej uczestnikiem i gościem w niesamowitej krainie, Fantazjanie.

Fabuła tej powieści jest głównie opisem drogi, jaką pokonuje główny bohater, i przeciwności losu, którym musi stawić czoła. Jest to czas przemiany małego Bastiana, wraz ze zwiększaniem się liczby przeczytanych stron chłopiec wzrasta, pokonuje słabości, bo wszystkie te przeżycia go uszlachetniają.

Powieść Michaela Ende jest wspaniałą baśnią, która na kilka godzin zabrała mnie do swojego świata, tak jak małego Bastiana. Wszystko zostało tu dopięte na ostatni guzik, dzięki czemu nam, czytelnikom, pozostaje tylko podziwiać. Barwne opisy (może tylko czasami ciut za długie) doskonale oddają charakter tej dziwnej, ale pięknej krainy. Miejsce to ukazało, jak wielką i charakterystyczną dla dzieci wyobraźnię miał autor, ponieważ wykreował wiele dziwnych, fantastycznych postaci, takich jak fauny, smoki, skałojady, nocne zmory, które jak żywe pojawiły się przed moimi oczami w czasie lektury. Miały one także nietuzinkowe imiona, np. Engywuk, Graograman, Hykrion, Querquobad, które czasami trudno było przeczytać. Jednak podróż do Fantazjany, gdzie można spotkać to, co jako dziecko miało się w zakamarkach swojej wyobraźni, była dla mnie wspaniałą przygodą.

Mimo że książka ta skierowana jest do młodszych czytelników, jej język wcale na to nie wskazuje. Możemy cieszyć się brakiem tej nieobcej młodzieżówkom irytującej prostoty i radować się delikatnym humorem obecnym w narracji. Ponadto historia Bastiana ukazuje, jak wielką moc mają książki, bo z pomocą wyobraźni potrafią przenosić do innego świata, bawić, uczyć. Dzięki temu buduje ona fundamenty zamiłowania do czytelnictwa u najmłodszych. A tym starszym przypomina o tym, co ważne i cenne.

[...] na świecie były tysiące odmian radości, ale w gruncie rzeczy wszystkie stanowiły jedną, radość kochania. Radować się i kochać to było jedno i to samo.

Ta piękna powieść pokazuje ogromną wartość przyjaźni, tej bezinteresownej i opartej na zaufaniu. Jest dowodem na to, że warto starać się dogonić marzenia, cele i podejmować wyzwania. To ciekawa podróż, która pozostawia świetne wspomnienia i chęć ponownego odwiedzenia świata, w którym największą siłę mają marzenia. W najbliższym czasie zamierzam jeszcze tam wrócić, przypominając sobie ekranizację tej książki, którą oglądałam dosyć dawno. Mam nadzieję, że jeszcze długo pozostanie ze mną magia „Nie kończącej się historii”, bo to ona czyni ją tak tajemniczą i niepowtarzalną.

Moja ocena: 8/10

***
Czas napisać, co tam u mnie. Otóż dużo się dzieje, aktualnie przewracam swoje życie do góry nogami, co najdziwniejsze - z własnej woli, mimo że straszna ze mnie przeciwniczka zmian. Uzupełniam jakieś papierki, czytam książki, popijam wieczorami herbatkę, oglądam mundialowe mecze, nadrabiam zaległości filmowe (Harry Potter w wakacyjne piątki - istny raj), jeżdżę na rowerze, leniuchuję, bo w końcu mam WAKACJE! :)
Więcej wyjaśnień dotyczących mojej sytuacji - wkrótce, bo jestem Wam winna wytłumaczenie moich długich przerw w blogowaniu. Prawdopodobnie założę sobie jeszcze jednego bloga, na którym będę pisać głównie o moim życiu i nieśmiało podejrzewam, że będzie naprawdę ciekawie. O wszystkim dowiecie się na pewno tutaj, jak zapowiedziałam, już niedługo. 

czwartek, 22 maja 2014

Momo - Michael Ende

Tytuł: "Momo"
Autor: Michael Ende
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 436

Wszyscy wciąż się gdzieś spieszymy. Nieustannie gonimy za karierą, pieniędzmi, a zapominamy o tym, co najważniejsze. I przez to w miarę upływu czasu stajemy się coraz mniej szczęśliwi, bo w tej gonitwie zatraciliśmy gdzieś samych siebie. Jak to zmienić? Na to pytanie może odpowiedzieć główna bohaterka książki Michaela Ende. Wystarczy tylko poświęcić trochę tego cennego czasu i zapoznać się z jej przygodą.

Momo to mała dziewczynka, której mieszkaniem jest amfiteatr. Nikt nie ma pojęcia, skąd i jak się pojawiła, ale każdy wie, że zawsze można na nią liczyć, ponieważ posiada ona niezwykłą umiejętność słuchania innych. Dlatego też Momo ma dużo przyjaciół. Wszystko to jednak ulega zmianie, gdy zjawiają się szarzy i tajemniczy panowie, którzy zabierają ludziom wolny czas oraz radość. Momo postanawia uratować swoich przyjaciół i uświadomić im, co w życiu zasługuje na największą uwagę.

Z początku może się wydawać, że mamy do czynienia z historią dla dzieci. I tak jest w rzeczywistości, ale ta lektura będzie także dobrym wyborem dla dorosłych, bo za pomocą charakterystycznej dla dzieci prostoty ukazuje to, co umyka naszej uwadze w codziennym życiu. Pokazuje, że to, co można kupić za pieniądze, nie ma znaczenia, natomiast niematerialnych wartości nikt nie jest w stanie nam odebrać. Szczęścia po prostu nie mogą nam dać papierki, dla których ktoś ustalił kiedyś wartość, bo źródłem radości jest chociażby rozmowa czy obecność przyjaciela. Tak, są to z pewnością dobrze nam znane prawdy, ale niestety zbyt często o nich zapominamy…

Prosty język, jakim została napisana ta książka, sprawia, że czas spędzony na lekturze mija bardzo szybko. Poza tym ma się wrażenie, jakby na te kilka godzin udało nam się przenieść do świata bohaterki. Po powrocie z niego nie zapomina się tak szybko o spotkaniu z Momo, gdyż wszystko to, co udało nam się dostrzec w tym innym świecie, zmusza do refleksji. A wtedy stwierdzamy, że warto było na chwilę przystanąć i zastanowić się nad tym, co jest tak naprawdę ważne.

„Momo” to piękna opowieść, której przesłanie jest bardzo proste. Wystarczy doceniać każdą chwilę swojego życia, aby być naprawdę szczęśliwym. Uważam, że po tę książkę warto sięgnąć niezależnie od wieku, ponieważ magiczna opowieść o dziecięcym uroku może oczarować każdego, a nie jednemu ukazać pewną prawdę o człowieku. W końcu nie tylko osoba dorosła może nauczyć czegoś dziecko. Wbrew pozorom taka mała istotka jest naprawdę świetnie obeznana w temacie szczęścia…

Moja ocena: 7/10

niedziela, 18 maja 2014

Francuski szef kuchni - Julia Child

Tytuł: "Francuski szef kuchni"
Autor: Julia Child
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 520

Francja to kraj, który jest zazwyczaj kojarzony z miłością oraz uroczymi komediami romantycznymi, jednak jest to także miejsce, gdzie rozkwita jedna z bardziej wykwintnych, trudnych i niezwykle smacznych kuchni. A najwięcej możemy się dowiedzieć o niej od najbardziej znanej ikony sztuki kulinarnej, Julii Child, absolwentki najsłynniejszej na świecie paryskiej szkoły kulinarnej Le Cordon Bleu, która zdobyła popularność dzięki prowadzeniu programu "Francuski Szef Kuchni" emitowanego przez amerykańską telewizję w 60. latach XX wieku. Na jego podstawie powstała książka o tym samym tytule, która zawiera przepisy ze 119 odcinków.

Dowiemy się z niej, jak przygotować zupę czosnkową czy krem z ogórków, desery takie jak szarlotka czy suflet czekoladowy, naleśniki wytrawne i na słodko, znajdziemy tu także przepisy na przygotowanie mięsa, cielęciny, kurczaka, kaczki i wiele więcej, trudno wszystko wymienić. Książka Julii Child to także skarbnica wielu cennych wskazówek, które przydadzą się i kulinarnemu amatorowi, i doświadczonej pani domu, bo ta światowej sławy kucharka świetnie tłumaczy, jak wykonać te wszystkie pyszne dania z tego zbioru, nawet taki laik jak ja jest w stanie to zrozumieć. Poza tym książka ta jest bardzo dobrze zorganizowana, wszystkie przepisy, porady są uporządkowane w indeksie oraz pogrupowane w kategorie, których spis można znaleźć w przewodniku tematycznym, dlatego korzystanie z tego kompendium wiedzy kulinarnej jest niezwykle proste.

Jedyne czego brakuje mi w tej książce, to zdjęcia, ilustracje, które zawsze są dla mnie przydatne podczas gotowania. Jestem jednak w stanie wybaczyć to, a to dlatego, że we "Francuskim szefie kuchni" oprócz przepisów możemy znaleźć historię Julii, a także dowiedzieć się więcej o programie, który kiedyś prowadziła, a było to już dosyć dawno, więc nie każdy miał przyjemność zobaczyć tę błyskotliwą i ciepłą osobę na ekranie.

Bez wątpienia na każdej stronie tej książki bardzo łatwo można dostrzec pasję i kulinarne zamiłowanie autorki, dlatego nie dziwi mnie ani trochę sukces, jaki odniosła. Mam nadzieję, że będę miała więcej okazji na wypróbowywanie przepisów z "Francuskiego szefa kuchni", jeśli tylko moja mama częściej będzie pozwalała mi na wstęp do kuchni. A jeśli nie - z chęcią pomogę jej w kuchennych zmaganiach pod okiem Julii Child.

Moja ocena: 7/10

wtorek, 29 kwietnia 2014

Wyniki konkursu

Wyniki konkursu oczywiście trochę spóźnione, ale to dlatego, że ostatnio spełniałam jedno ze swoich marzeń. Udało się! Teraz przejdę jednak do tego, na co pewnie wszyscy czekacie.

Osobą, która wygrała konkurs, jest:

Gemma Ee

Gratuluję serdecznie i wysyłam wiadomość na maila! :)

Dobranoc!

czwartek, 24 kwietnia 2014

***

"Kto jest poetą" Tadeusz Różewicz

poetą jest ten który pisze wiersze
i ten który wierszy nie pisze

poetą jest ten który zrzuca więzy
i ten który więzy sobie nakłada

poetą jest ten który wierzy
i ten który uwierzyć nie może

poetą jest ten który kłamał
i ten którego okłamano

poetą jest ten co ma usta
i ten który połyka prawdę

ten który upadał
i ten który się podnosi

poetą jest ten który odchodzi
i ten który odejść nie może

***
To fragment wspaniałej twórczości Tadeusza Różewicza, który doskonale potrafił malować słowami, a one nie blakną, mimo że czas upływa, a niektóre drogi dobiegają końca...

sobota, 22 marca 2014

Wiosenny konkurs

Dzisiaj chciałabym zaprosić Was do udziału w konkursie z okazji rozpoczęcia wiosny.
Nagrodą jest zestaw nowych książek, które ostatnio zrecenzowałam: "Alchemia miłości", "Nieskończoność" i "Fałszywy książę". 


Regulamin konkursu
1. Organizatorką konkursy jestem ja, autorka bloga Urocza Kraina.
2. Nagrodą w konkursie są nowe egzemplarze książek "Alchemia miłości", "Nieskończoność" oraz "Fałszywy książę".
3. W konkursie mogą wziąć udział wszystkie osoby, które posiadają adres do wysyłki na terenie Polski. Osoby bez blogów proszone są o podanie w komentarzu swojego imienia.
4. Konkurs rozpoczyna się 22 marca i trwać będzie do 22 kwietnia 2014 r. (zgłoszenia będą przyjmowane do godziny 23.59).
5. Wyniki zostaną ogłoszone na blogu w terminie 3 dni od zakończenia konkursu.

Co trzeba zrobić, aby wygrać książki?
1. Wyrazić w komentarzu chęć wzięcia udziału w tym konkursie.
2. Podać swój adres e-mail.
3. Zaobserwować publicznie bloga Urocza Kraina. (Tych, którzy są już obserwatorami bloga proszę o zaobserwowanie jeszcze raz, ponieważ od zmiany adresu moje posty nie ukazują się na liście czytelniczej w panelu Bloggera, więc jest ryzyko, że osoby te nie zauważą pojawienia się wyników)
4. Można zamieścić na swoim blogu banner konkursowy (widoczny u góry) linkujący do tego posta.
5. Wypełnić proste zadanie konkursowe, czyli:

Podać swój ulubiony cytat z książki.

Powodzenia!

piątek, 21 marca 2014

Fałszywy książę - Jennifer A. Nielsen

Tytuł: Fałszywy książę
Autor: Jennifer A. Nielsen
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 392

Jak sprytnie oczarować czytelnika powieścią fantastyczną, a przy tym sprawić, aby żył jej akcją także podczas przerw w lekturze? O to warto z pewnością zapytać Jennifer A. Nielsen, autorkę książki „Fałszywy książę”.

Sage jest kilkunastoletnim chłopcem, który mieszka w sierocińcu. Jako bardzo sprytne dziecko Sage często dopuszcza się kradzieży oraz przysparza wiele kłopotów właścicielce przytułku, pani Turbeldy. Jednak pewnego dnia jego dotychczasowe życie ulega zmianie. Sage wraz z trzema innymi chłopcami zostaje wybrany przez arystokratę Connera do udziału w spisku, który ma na celu uchronienie państwa przed wojną domową. Jeden z czterech chłopców będzie musiał udawać zaginionego kiedyś księcia. Który z nich zostanie wybrany i jak przebiegnie ta mistyfikacja?

Wydarzenia początkowo toczą się bardzo powoli, jednak jest to błędna zapowiedź tego, co wydarzy się potem. Kolejne rozdziały są naszpikowane intrygami i tajemnicami, które dostarczają czytelnikom sporej dawki emocji. Poza tym lekki i przystępny styl pisania autorki sprawia, że powieść czyta się szybko i bardzo przyjemnie, bez poczucia znudzenia, a ostatnią stronę książki przewraca się z myślą: „No jak to?! To już koniec?”.

Bohaterowie, których wykreowała autorka, mają bardzo zróżnicowane charaktery, dzięki czemu są dla czytelnika ciekawymi uczestnikami wydarzeń. Ja najbardziej polubiłam oczywiście Sage’a, który jest także narratorem w tej powieści. To serdeczny i szczery chłopiec (niejednokrotnie rozbawił mnie swoim ciętym językiem), a co najważniejsze – od początku książki aż do jej zakończenia pozostaje sobą. Poza tym od razu dostrzega złe strony wynikające z bycia fałszywym księciem. Wie, że pełne przepychu i eleganckie życie pod maską zupełnie innej osoby będzie niezwykle trudne, gdyż wiąże się to z nieustannym kłamstwem. Mimo tego Sage bierze udział w tej niebezpiecznej rozgrywce, chce po prostu żyć.Umieszczenie akcji powieści młodzieżowej w zamku było naprawdę doskonałym posunięciem. Z początku podchodziłam z rezerwą do takiego pomysłu. Bo w końcu, co ciekawego może się dziać w hermetycznym środowisku rycerzy i książąt? Zostałam jednak mile zaskoczona. Kto by pomyślał, że tak wiele tajemnic może kryć się w murach zamku… A już tego, w jaki sposób zostaną one wyjawione, nikt się z pewnością nie domyśli. Wszystko zostało przez autorkę zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, nie może więc dziwić ogromna ilość pochlebnych opinii o tej książce.

Jeśli nie jesteś dość silny, żeby znosić te wszystkie rany, to powinieneś zacząć ich unikać.

„Fałszywy książę” to jedna z tych książek, które na długo pozostają w pamięci. Myślę, że jest w stanie zachwycić nie tylko nastoletnich czytelników, ale także tych trochę starszych, dzięki niepowtarzalnym bohaterom oraz wartkiej akcji okraszonej dużą szczyptą tajemnic i spisków. Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła wrócić do królestwa Carthyi, aby spotkać się z kolejnymi intrygami i niespodziankami.

Moja ocena: 9/10


Za możliwość przeczytania tej książki dziękuję

środa, 19 marca 2014

Nieskończoność - Holly-Jane Rahlens

Tytuł: Nieskończoność
Autor: Holly-Jane Rahlens
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 456

Masz jedną szansę na dwieście osiemdziesiąt pięć tysięcy, aby znaleźć tę jedną osobę, która będzie dla ciebie całym światem i która uzna, że ty jesteś całym światem dla niej.

Kalendarz wskazuje 2264 rok. Finn Nordstom jest historykiem kultury popularnej sprzed okresu Mrocznej Zimy. Pracodawca zleca mu przetłumaczenie z wymarłego już języka niemieckiego pamiętnika, który został znaleziony na dnie jeziora. Okazuje się, że zapiski w tym znalezisku są własnością młodej dziewczyny z XXI wieku. Zadanie przetłumaczenia ich sprawi, że życie Finna już nigdy nie będzie takie samo jak kiedyś.

Przyszłość, w której autorka osadziła akcję, od razu wzbudziła moje zainteresowanie, jednak jednocześnie trochę mnie zaniepokoiła. Mimo tego, że w świecie Finna ludzie mogą żyć 150 lat, a technologia i medycyna są bardzo wysoko rozwinięte, nie wszystko jest tak kolorowe. Otóż w świecie tym zaimek „ja” wyszedł z użycia, zamiast niego mówi się w trzeciej osobie, a ludzie nie wiedzą nawet, czym jest miłość i do czego była ona potrzebna przodkom. Każdy wybuch emocji jest traktowany jako coś niepożądanego, nienormalnego. Rzeczywiście, wizja takiego świata ani trochę nie jest przyjemna, dlatego też nie powinien nikogo dziwić fakt, że główny bohater jest tak zaciekawiony tym, jak kiedyś wyglądał świat. Trzeba przyznać, że autorka miała naprawdę niebanalną koncepcję przyszłości, jednak – według mnie – niezbyt dokładnie ją opisała. Bardzo ważne wydarzenie w dziejach ludzkości, Mroczną Zimę, jedynie zarysowała, a przecież jest to istotny wątek. Niewiele wspomniała także o budowlach, ubraniach z XXIII wieku, co z pewnością pomogłoby mi w dokładniejszym wyobrażeniu sobie tego innego świata.

Powieść ta od razu wzbudziła moje zainteresowanie, głównie dlatego, że porusza temat podróży w czasie z przyszłości do przeszłości, a nie odwrotnie, tak jak to zwykle bywa w książkach. Ponadto zawiera także dojrzały i piękny wątek miłosny, który być może z początku wydaje się trochę dziwny i nieprawdopodobny, jednakże w miarę jego rozwoju trudno powstrzymać się od zachwytu. Akcja „Nieskończoności” niesamowicie wciąga, nie tak łatwo jest się od niej oderwać, dzięki stopniowemu odsłanianiu kolejnych tajemnic, które po pewnym czasie zaczynają układać się w całość. Podobnie jest z bohaterami, ich losy, powoli odkrywane sekrety składają się w końcu na pełny i bardzo różnorodny obraz postaci.

Na uwagę zasługuje również językowy zabieg autorki, która stworzyła książkę bez zaimka „ja”, ponieważ – tak jak wcześniej wspomniałam – nie jest on używany w świecie XXIII wieku, gdzie państwo twierdzi, że najważniejsze jest dobro wspólne, a nie jednostki. Na początku czytanie książki, w której bohaterowie wypowiadają się w trzeciej osobie, przysparzało mi trochę problemów, jednak doceniłam to po wzruszającej scenie z udziałem Finna, kiedy to narracja trzecioosobowa zamieniła się w pierwszoosobową.

„Nieskończoność” to książka niepozbawiona mankamentów, jednak z pewnością warta przeczytania. Nie brakuje jej oryginalności, dzięki nieszablonowym rozwiązaniom i oczywiście wspaniałym podróżom w czasie. Lektura tej powieści jest niesamowitą przygodą w świecie, gdzie nie wszystko jest dla ludzi przyszłości tak oczywiste jak dla nas…
Moja ocena: 8/10


Za możliwość przeczytania tej książki dziękuję

poniedziałek, 17 marca 2014

Alchemia miłości - Eve Edwards

Tytuł: Alchemia miłości
Autor: Eve Edwards
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 384



Czuło się, że łączy ich jakaś miłosna alchemia, magiczny związek dusz, o którym śpiewają minstrele (…).



Moja ocena: 6/10


Za możliwość przeczytania tej książki dziękuję

sobota, 8 marca 2014

Villette - Charlotte Brontë

Tytuł: "Villette"
Autor: Charlotte Brontë
Wydawnictwo: MG
Liczba stron: 690

Literatura angielska nie bez powodu zajmuje zaszczytne miejsce w chyba każdej bibliotece. Wśród swoich twórców ma chociażby tak wspaniałych autorów jak Jane Austen, Lewis Carroll, Charles Dickens i wielu innych, a wśród nich nieśmiertelne siostry Brontë – autorki powieści, które skradły serca wielu kobiet na całym świecie i wciąż chętnie, choć może trochę nieśmiało, zaglądają do nich kolejne pokolenia. Już od dłuższego czasu miałam w planach spotkanie z twórczością tych sióstr, dlatego też kiedy natrafiłam na możliwość zapoznania się z powieścią spod pióra Charlotte Brontë, z radością przystałam na tę propozycję. 

Najpierw zapoznałam się z młodą Lucy Snow, która to w chwili rozpoczęcia powieści mieszka w domu swojej matki chrzestnej, pani Bretton. Kobieta ta znajduje się w trudnej sytuacji materialnej, ponieważ pasmo nieszczęśliwych wydarzeń zabrało jej jakiś czas temu wszystko to, co było dla niej ważne. Te smutne fakty z życia Lucy doprowadzają ją do tego, że podejmuje odważną decyzję i postanawia zejść z garnuszka pani Bretton i poszukać pracy innym kraju. Wsiada na statek i udaje się w podróż do nieznanej jej Francji. Tam, w mieście Villette rozpoczyna pracę najpierw jako guwernantka córek Madame Black, właścicielki pensji, a następnie jako nauczycielka języka angielskiego. Ze spokojem rozpoczęty scenariusz nowego życia Lucy wbrew pozorom nie będzie jednak tak monotonny jak mogłoby się wydawać…

Cała ta historia przedstawiona jest z perspektywy głównej bohaterki, Lucy. Wnikliwie opisuje ona wszystkie wydarzenia, okraszając je sporymi opisami swoich uczuć czy napotkanych ludzi. Są one nieodłączną częścią tej książki i spełniają bardzo ważną rolę – pozwalają poznać Lucy taką, jaką jest na prawdę, bez żadnych domysłów czy przypuszczeń. Kobieta ta otwiera się przed nami, często też prowadzi rozmowy ze samą sobą. I to właśnie jej przemyślenia i opisy tła różnych wydarzeń, ludzi zajmują największą część tej sporych rozmiarów powieści, co daje niepodważalny dowód na to, że autorka tej historii to niezwykle wrażliwa i skrupulatna osoba. Dużo uwagi poświęca także pozostałym bohaterom, z dokładnością przedstawia ich sylwetki i stopniowo sprawia, że mimowolnie zaczyna nas intrygować ich charakter.

Niestety, Lucy jako główna bohaterka nie stała się moją przyjaciółką od serce, nawet mimo tego, że zostałam przez nią obdarzona tak cennym zaufaniem i dostępem do jej przemyśleń. Bo przecież nie każdej przypadkowo spotkanej na ulicy osobie zwierzamy się ze wszystkiego, prawda? Dlaczego więc nie udało nam się nawiązać nici porozumienia? Według mnie Lucy była po prostu zbyt powściągliwa i to właśnie ta cecha sprawiła, że czasami trudno było mi ją zaakceptować. Natomiast zamiast niej polubiłam przedstawiciela męskiej grupy postaci, doktora Johna. Może i mam lekką słabość do lekarzy, ale z pewnością temu bohaterowi nie można odmówić empatii i ciepła, którymi to otacza nie tylko swoich pacjentów.

Język „Villette” jest bez wątpienia towarem z najwyższej półki. To prawda, czasami z trudnością się go odbiera, ponieważ jest on zupełnie innym rodzajem wypowiedzi niż ten, który spotykam w czytanych na co dzień książkach. Nie mniej jednak jego specyficzne piękno zasługuje na uwagę i pochwałę. Nagromadzone opisy występujących w tej historii budynków czy przyrody są ucztą dla wyobraźni, czytając tę powieść miałam czasami wrażenie, jakbym podróżowała w czasie, ponieważ rzeczywistość XIX wieku jest tu znakomicie odwzorowana.

„Villette” jest moim zdaniem dobrą i poruszającą książką, a już szczególnie jej zakończenie. Historia ta ukazuje trudne życie Lucy Snow, które wciąż jest naznaczane samotnością. Wiąże się ona z ciągłą ucieczką od przeszłości i zmianą kraju. Nie jest to opowieść z optymistyczną atmosferą, bliżej jej raczej do melancholii. Nie do końca spełniła moje oczekiwania, ale mimo tego ”Villette” pozostaje jednak wartą uwagi lekturą, która z pewnością poruszy jeszcze nie jedno serce.

Moja ocena: 7/10

niedziela, 16 lutego 2014

Cytatnik: Refleksyjny Mały Książę

W Uroczej Krainie zima już odpuściła. Pod butami nie skrzypi już śnieg, a zamiast niego chlupie woda w kałużach, a nastrój refleksji jest jakiś taki intensywniejszy niż zwykle. Trudno się oprzeć ukradkowym spojrzeniom w okno czy przeciwstawić się dziesięciominutowemu mieszaniu herbaty, która zdążyła już wystygnąć. Dlatego też w czasie jednej z wędrówek po jeszcze niezbyt dobrze znanej mi krainie natrafiłam na Cytatnik, miejsce na chwilowe zamyślenie, refleksję. 
Pierwszą postacią, którą odwiedziłam w Cytatniku, jest kochany Mały Książę, jeden z moich najlepszych przyjaciół, zawsze potrafi sprawić, że promyk nadziei pojawia się w moim życiu. I tym razem nie było inaczej, usiedliśmy w najcieplejszym miejscu, jakie udało nam się znaleźć i oglądaliśmy zachód słońca, a potem wpatrywaliśmy się w gwiazdy, dzieląc między sobą przyjemne milczenie, przerywane co jakiś czas głośnymi przemyśleniami o ludziach, przyjaciołach, dzieciństwie...


Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać.

Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół.


Ludzie? Jak sądzę, istnieje sześciu czy siedmiu ludzi. Widziałem ich przed laty. Lecz nigdy nie wiadomo, gdzie można ich odnaleźć. Wiatr nimi miota. Nie mają korzeni – to im bardzo przeszkadza.

Jeżeli mówicie dorosłym: „Widziałem piękny dom z czerwonej cegły, z geranium w oknach i gołębiami na dachu” – nie potrafią sobie wyobrazić tego domu. Trzeba im powiedzieć: „Widziałem dom za sto tysięcy złotych”. Wtedy krzykną: „Jaki to piękny dom!

Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi, ale niewielu z nich pamięta o tym.


Oczy są ślepe, należy szukać sercem.
Jeśli mnie oswoisz, moje życie nabierze blasku Słońca. Poznam dźwięk kroków różniących się od wszystkich innych. Inne kroki powodują, że chowam się pod ziemię. Na dźwięk muzyki wybiegnę z norki.

Jeśli będziesz przychodził przykładowo o czwartej, zacznę być szczęśliwy już o trzeciej.

Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś.

Wiesz... gdy się jest bardzo smutnym, lubi się zachody słońca...

***
Szkoda, że weekend tak szybko minął. Nie zdążyłam jeszcze odpocząć, obejrzeć jakiegoś filmu czy chociażby napatrzeć się na wspaniałe krajobrazy, które prezentują co tydzień moje ulubione dokumenty przyrodnicze w telewizji. Zamiast tego będę zaraz kończyć pisanie mojej rozprawki na język polski.
Aha, spodziewajcie się już niedługo konkursu z 2 ciekawymi książkami do wygrania. :)

czwartek, 23 stycznia 2014

Małe kobietki - Louisa May Alcott

Tytuł: "Małe kobietki"
Autor: Louisa May Alcott
Wydawnictwo: MG
Liczba stron: 304

Sięgając po książki z półki z literaturą klasyczną, mam zawsze wrażenie, że towarzyszę jej bohaterom we wszystkich perypetiach. Być może zawdzięczam to autorom tych dzieł, którzy z ogromną pieczołowitością dopracowywali swoje dzieła, a może po prostu czasami sama mam ochotę przenieść się o kilka albo kilkaset lat wstecz. I co najdziwniejsze – każda taka podróż zostawia we mnie jakiś ślad, raz bardzo wyraźny, raz mniej, a jednak zawsze się to udaje, a zawdzięczać mogę to zapewne nieprzemijającej uniwersalności dzieł klasycznych, które staram się poznawać. 

Moja ostatnia wędrówka doprowadziła mnie do amerykańskiej posiadłości Orchard House. W naznaczonym przez wojnę secesyjną XIX wieku udało mi się poznać niezwykle ciepłą rodzinę Marchów, która to mimo głodu, ubóstwa, miała w sobie wiele radości. Wychowywane tylko przez matkę Marmee cztery córki na moich oczach przeżywały zabawne przygody, nawiązywały przyjaźnie, doświadczały miłosnych uniesień oraz powoli wkraczały do świata dorosłych. I przez cały ten czas nie zapominały o wartościach, które wpajała im matka i doceniały to, co posiadały.

Delikatne i jasne barwy, które posłużyły autorce książki do wykreowania głównych bohaterek wydały mi się z początku zbyt wyidealizowane, ckliwe, jednak następnie zaskarbiły sobie moją sympatię, ot tak po prostu. Zaczynając od polubienia pięknej i poważnej Meg, w mgnieniu oka skończyłam na nawiązaniu przyjacielskiej relacji z zabawnie zmanierowaną i może trochę próżną Amy. A w międzyczasie poznałam także dwie pozostałe siostry: żywiołową chłopczycę Jo oraz utalentowaną muzycznie i odrobinę nieśmiałą Beth. I nawet nie zdziwiło mnie to, że tak różne charaktery były zawsze blisko siebie, na dobre i złe.

Tymczasem ja, prowadzona jakby za rękę przez lekki styl autorki, brałam udział w zabawnych przygodach sióstr, obserwowałam, jak starają się pracować nad sobą, a w końcu z rozdziału na rozdział przybliżają się krętymi drogami ku dorosłości. Nawet zdarzyło mi się zezłościć na panią Alcott, kiedy to naruszyła moją idealną wizję zakończenia książki i skierowała losy Jo nie w tę stronę, którą ja bym osobiście wybrała. Jednak patrząc teraz na to po kilku dniach od skończenia lektury, chyba mogę przyznać, że już jej wybaczyłam to przewinienie, może dlatego, że ogólnie mam miłe wspomnienia z tych kilku dni spędzonych w przyjemnej atmosferze Orchard House.

Na zakończenie chciałabym powiedzieć, że bardzo miło spędziłam czas z książką „Małe kobietki”. Ta ciepła opowieść o magii dzieciństwa i dorastaniu jest świetną lekturą na dobranoc, ponieważ z powodzeniem napełnia spokojem i nadzieją. Zawiera wiele przydatnych w naszym życiu lekcji, które ukazują, jak niewiele nam potrzeba, byśmy mogli czuć się szczęśliwi…

(…), bo miłość odpędza strach, a wdzięczność przezwycięża dumę.

Moja ocena: 8/10

***
Jeszcze tylko piątek i będę mogła oficjalnie uznać sezon ferii za otwarty. Za oknem -15 stopni (w końcu podlaski biegun zimna), a w domu również zimno. A to chyba dobry powód, żeby sięgnąć po Jeżycjadę, tak na rozgrzanie. :)

czwartek, 16 stycznia 2014

McDusia - Małgorzata Musierowicz

Tytuł: "McDusia"
Autor: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo: Akapit Press
Liczba stron: 296

Magiczna atmosfera Świąt Bożego Narodzenia jest dla mnie naprawdę ważna, dlatego też zawsze staram się jak najdłużej ją zachować. W tym roku postanowiłam zachować świąteczny nastrój przy pomocy świetnej serii pani Małgorzaty Musierowicz i mój wybór padł na "McDusię".

Przybyłam do domu kochanych Borejków wraz z tytułową Magdusią (córką Kreski i Maćka Ogorzałków), którą to Ida ochrzciła przezwiskiem McDonaldusia z powodu umiłowania, jakim dziewczyna otacza chipsy i fast-food'owe jedzenie. Rodzinę Borejków zastałyśmy w trakcie przygotowań do Wigilii oraz ślubu córki Gabrysi, Laury z Adamem. Nie zabrakło dla nas miejsca przy stole, a także radosnego nastroju. Oprócz tego, McDusia wpadła w oko Ignasiowi oraz znalazła chwilę na rozmyślania o swojej rodzinie. Warto był przyjechać do Poznania? Oczywiście!

O 19. części "Jeżycjady" słyszałam już różne opinie. Jedne mówiły o tym, że seria ta utraciła swój urok, a jeszcze inne były przeciwne temu stwierdzeniu. Jednak ja nie miałam okazji zastanowić się nad tą kwestią, ponieważ dotychczas przeczytałam tylko 3 części "Jeżycjady" i szczerze mówiąc na razie nie potrafię ich porównać. Może to i dobrze, bo nie potrafiłabym powiedzieć o niej żadnego złego słowa. Może i nie wszystkie książki spod pióra pani Musierowicz są idealne. Może i czasami ukazują wszystko zbyt idealistycznie. Ale na pewno nie można im odmówić tego, że wciąż potrafią bawić i wzruszać kolejne pokolenia.

Mgnienie następuje po mgnieniu, chwila odmienia się po chwili, sekunda zbiega po sekundzie - i nawet nie widać, jak przemija epoka.

Kolejny raz autorka zadbała o swoich bohaterów, Ignaś pokazał, że potrafi być mężczyzną, Józinek na każdym kroku zaskakiwał, a dziadkowie ze spokojem przyglądali się, jak dorastają młode latorośle. McDusia tymczasem trochę nie pasowała do obrazu tej rodziny poprzez swój charakter podobny do wielu dzisiejszych nastolatek. Nie pomagała tu także Ida, która często złośliwie komentowała Magdę, co trochę mnie denerwowało. Na szczęście jednak mimo kilku niemiłych akcentów, pobyt w Poznaniu pomógł dziewczynie lepiej poznać siebie i znaleźć dogodne miejsce wśród otaczających ją wokoło bliskich osób, co mnie bardzo ucieszyło. Oprócz tego ujęły mnie również rozmowy o poezji w rodzinnym gronie i cytaty z wierszy, które przewijały się między rozdziałami. Natomiast melancholią natchnęły mnie wspomnienia związane z profesorem Dmuchawcem, by potem ustąpić miejsca nadziei, której były źródłem wspaniałe prezenty przygotowane przez niego dla byłych uczniów. I jak tu nie polubić tej części?

Na zakończenie mogę powiedzieć, że "McDusi" udało się zaskarbić moją sympatię. Mimo kilku wad, które pewnie posiada, przeżycie z nią takich drugich, literackich Świąt było dla mnie wspaniałym doświadczeniem. I jestem bardzo wdzięczna pani Musierowicz za to, że z całej tej radości, ciepła i bezinteresownej obecności, którą nasycona jest ta część "Jeżycjady", mogłam i ja skorzystać.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję


***
Jako że coś ostatnio szwankuje mi Blogger, chciałabym Was zaprosić do przeczytania mojego posta, który pojawił się 2 dni temu, ale nie ukazał się na pulpicie nawigacyjnym. Jest w nim kilka ważnych informacji, i technicznych, i noworocznych. Najważniejsza jest, jak już pewnie zauważyliście, kwestia zmiany adresu mojego bloga. :) 

wtorek, 14 stycznia 2014

Zamykając jeden rozdział, otwieramy kolejny

Minęło już 2 tygodnie od rozpoczęcia Nowego Roku, a ja dopiero teraz zabieram się za uporządkowanie wspomnień z 2013 roku i planów na 2014. Może zacznijmy od tej sentymentalnej części.

Rok 2013 (dokładnie styczeń) był właśnie takim miejscem w czasoprzestrzeni, kiedy to postanowiłam, że swoimi przemyślenia z przeczytanych książek zacznę się dzielić z innymi. Tak więc powstały Przyjaciółki Książki, a ja zaczęłam czerpać jeszcze większą radość z przemierzania świata literatury. Podróż ta trwa nadal i z każdym dniem odkrywa przede mną kolejne wspaniałe gatunki, książki, wiersze, filmy, utwory, a nawet obrazy. I choć wciąż odnoszę wrażenie, że mam za mało czasu, żeby poznać te wszystkie niesamowite, nawet te trochę gorsze dzieła, mam nadzieję, że jednak uda mi się spotkać z przynajmniej ich częścią i zachować ją jak najdłużej w pamięci.

A teraz chciałabym wspomnieć o kilku wspaniałych powieściach, które uczyniły 2013 r. wyjątkowym. Otóż oczarowało mnie "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek", "Zabić drozda" dotknęło mnie od środka, "Delirium" pokazało mi inny świat i jednocześnie mną wstrząsnęło, proza Nicholasa Sparksa ("Jesienna miłość", "Ostatnia piosenka") dały mi krzepiącą nadzieję, a "Szukając Alaski" i "Biała jak mleko, czerwona jak krew" zmusiły mnie do refleksji i chwilowego zatrzymania machiny mojej pędzącej wciąż rzeczywistości. Nie mogę też zapomnieć o równie dużym odkryciu 2013 r., którym jest Jeżycjada - seria o której wcześniej nie powiedziałabym nigdy żadnego dobrego słowa (w szóstej przeżyłam nieudane spotkanie z tym cyklem i od tego czasu byłam do niego uprzedzona), a teraz mam gromadę pozytywnych i ciepłych przymiotników, którymi mogłabym opisać tę serię. :) 

Oprócz tego rok 2013 obfitował w wiele wspaniałych wydarzeń w moim życiu, do których z pewnością jeszcze przez długi czas będę powracać pamięcią.

A w 2014 roku chciałabym nadal kontynuować tę świetną serię spotkań z Jeżycjadą, zapoznać się z twórczością sióstr Bronte, Jane Austen, Tolkiena, C. S. Lewisa, Johna Greena i pewnie jeszcze wielu innych pisarzy, o których teraz nie pamiętam lub jeszcze ich nie znam. Zamierzam także urozmaicić to, co pojawia się na tym blogu, żeby nie było tu monotonnie, bo przecież nikt z nas nie lubi nudnych podróży. A żeby jak najlepiej zapamiętać swoje radości z 2014 r., głównie te z życia codziennego, będę spisywała je na malutkich karteczkach i umieszczała w swoim Słoiku Dobrych Wspomnień. A 31 grudnia 2014 nacieszę nimi oko i duszę.

Jako że trochę już zdążyłam zobaczyć, trochę zdążyłam dotknąć, usłyszeć, dorosnąć, stwierdziłam, że jednak Przyjaciółki Książki nie są w stanie objąć tego wszystkiego, czego doświadczyłam i jeszcze doświadczę, dlatego postanowiłam przenieść się gdzieś, gdzie będzie więcej korytarzy, miejsc dla mnie i dotarłam do
 Uroczej Krainy
(zmieniony adres bloga: www.uroczakraina.blogspot.com)
Teraz tu mnie szukajcie. Mam nadzieje, że szybko odnajdziecie mnie i siebie.

środa, 8 stycznia 2014

Szczypta magii - Kathryn Littlewood

Tytuł: "Szczypta magii"
Autor: Kathryn Littlewood
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 320

Kolejną przygodę z czarodziejskim światem czas zacząć - powiedziałam do siebie, biorąc do ręki drugą część serii o magicznej cukierni, która zapowiadała się tak samo dobrze jak jej poprzedniczka, więc nie traciłam ani chwili i szybko zabrałam się za lekturę.

Od razu okazało się, że odkąd Almanach wiedzy kulinarnej został skradziony, miasteczko Klęski Zdrój nie jest już tym samym miejscem, jakim było wcześniej. Wszyscy mieszkańcy wydają się przygnębieni, natomiast w tym samym czasie złodziejka książki, Lily, odnosi sukcesy dzięki swojemu programowi kulinarnemu w telewizji. Ciekawiej zaczyna się robić, gdy mała Rozmarynka rzuca swojej ciotce Lily wyzwanie. Ustalają, że ta, która wygra międzynarodowy konkurs pieczenia, stanie się właścicielką Almanach. I takim to sposobem rozpoczyna się dla Rozmarynki i jej rodziny wspaniała przygoda w Paryżu.

Na pierwszą pochwałę zasługuje oczywiście miejsce, w którym głównie toczy się akcja, czyli Paryż. Został on świetnie przedstawiony przez autorkę powieści, szczegółowe, a jednak nienużące opisy pozwoliły mi na chwilę zapomnieć, że jestem w moim małym (ale kochanym) Białymstoku i przenieść się do miasta zakochanych, które w jednej chwili zostało napełnione magią. Napotkałam tam różne bajkowe stworzenia, gadające koty, myszy, a nawet duchy! Fantazją zostały także napełnione przepisy na przepyszne wypieki, które z łatwością przybierały widzialną postać w mojej wyobraźni.  

Za każdym zakrętem czekały na mnie kolejne zagadki i zaskoczenia, które nieustannie zmieniały bieg akcji. Dzięki temu ani razu nie zaznałam nudy, monotonii i ani trochę nie miałam ochoty na odłożenie książki. Nie zawiedli mnie także bohaterowie, których polubiłam już w poprzedniej części. Dobrzy czy źli - wszyscy mieli wpływ na moje emocje, dlatego też w czasie lektury kibicowałam mojej ulubionej Rozmarynce, złościłam się na Lily i śmiałam się z dowcipów kota dziadka. Jednak powieść pani Littlewood to nie tylko świetne antidotum na zły humor, ale także lekcja właściwego postępowania. Zwraca uwagę na to, jak ważne jest w życiu czynienie dobra i działanie zgodnie z własnym sumieniem. Poprzez ciepło emanujące z rodziny Szczęsnych oraz wsparcie, którym otoczony jest każdy jej członek, historia ta daje doskonały przykład tego, że rodzina oraz jedność mają w sobie największą siłę i nic nie jest w stanie jej dorównać.

Moja przygoda z książką "Szczypta magii" rozpoczęła się świetnie i tak też się zakończyła. Dzięki tej pogodnej lekturze spędziłam miło czas, nadrobiłam zaległości w śmiechu oraz oderwałam się od kłopotów codzienności, bo zostały one schowane za magicznym światem, który wykreowała autorka. Ze swojej strony mogę tylko zachęcić do przeczytania tej książki dzieci, młodzież oraz dorosłych, tych młodych duchem, a także tych, którzy zapomnieli już, jak to jest być dzieckiem. Może czas sobie o tym przypomnieć...

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję


***
Przepraszam za dość długą nieobecność na blogu, ale aktualnie jestem zajęta wypełnianiem różnych formularzy, pisaniem esejów itp., a tak dokładniej - staram się spełnić moje marzenie. :) Jeśli się uda - na pewno podzielę się tym z Wami na blogu. Tymczasem teraz zamierzam dopiąć wszystko na ostatni guzik, jeśli pójdzie dobrze - kontynuować starania i w miarę możliwości czytać i pisać recenzje książek. ;)